Jednak nim do tego doszło, dosiadłem Junaka i podjechałem do warsztatu. Zawory miały poprawny luz, zwiększyłem tylko
wolne obroty, aby nie gasł na skrzyżowaniach. Ruszyłem w Bieszczady pokulać się po winklach.
Po południu w dobrej kompanii ruszyłem na Tarnicę, po drodze odwiedziliśmy prawdziwych bieszczadzkich zakapiorów w Nasicznej.
Wyobraźcie sobie dwóch facetów Fredek i Stasiu chata bez prądu i baby. W obejściu dwa psy z czego jeden już na pierwszy rzut oka to taki, który zje konia z kopytami.
Drugi to miejscowy cwaniak, kładzie się na drodze i zatrzymuje samochody dla pieszczot i łakoci.
Okazuje się, że Bieszczadzkie Zakapiory, to nie jakieś szemrane typy z pod ciemnej gwiazdy tylko bardzo porządni goście.
Kwachu poznał Fredka kilka lat temu i za każdym razem kiedy jest w Bieszczadach zawsze wpada aby się przywitać i porozmawiać. Kiedy był tam pierwszy raz po tygodniu chciał wracać do Ustrzyk.
Fredek mało się nie pogniewał, mówi
- spać gdzie masz?
- jeść co masz?
- to czego do Ustrzyk chcesz jechać?
Dopiero po trzech tygodniach Kwachu opuścił gościnne progi Fredka domu.
Naszą trójka, kiedy tylko przekroczyła bramę została serdecznie powitana i od razu zaproszona do stołu pod wielkim dębem.
Nie minęła chwila, Stasiu niesie świeżo zaopatrzoną kawę.
Przez pół godziny gospodarze sypali kawałami i opowieściami jak z rogu obfitości, ciężko było opuścić to miejsce na końcu świata.
Ruszyliśmy na Tarnicę najwyższy szczyt Bieszczad.
W Wołosatym zostaliśmy samochód i szybkim marszem ruszyliśmy w górę. Do zachodu słońca została godzina i 45 minut. Drogowskaz pokazywał czas podejścia dwie godziny i 30 minut. Na szczycie byliśmy 15 minut przed czasem. Kwachu narzucił tempo, to był prawdziwy ekspres pod górę.
Przez połoninę, las, tysiące schodów dotarliśmy na szczyt.
Nagrodą za wysiłek był wspaniały widok, gęsta mgła zaległa doliny, słońce świeciło niczym wielki rubin.
Nadszedł czas powrotu, w dół gnał nas nadchodzący mrok i świadomość zalegającej mgły w lesie.
To nie był łatwy spacerem, trzeba było mocno uważać, aby nie fiknąć kozła. Po drodze przyłączyła się do nas para turystów, okazało się, że tylko my mamy latarki.
Po dwóch godzinach marszu, bez przygód dotarliśmy na parking.
W drodze powrotnej zatrzymała nas Straż Graniczną, za Lutowiska i spotkaliśmy wilka, który wybrał się być może na zakupy do owczarni.
Było jeszcze ognisko, pieczone kiełbasy, zimne piwo i wymiana wrażeń.
Było dobrze po północy kiedy poszedłem spać.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Kultura wypowiedzi nic nie kosztuje, zachęcam każdego do pisania komentarzy. Jeżeli jednak zamierzasz czepiać się błędów ortograficznych, chcesz komuś "dokopać" tylko dla tego, że zupa była za słona lub wściekasz się gdyż ktoś ma odmienne zdanie, a twój zasób słownictwa ogranicza się do przekleństw, to licz się z tym, że komentarz może zostać usunięty.