Moja z junakiem zaczęła się wiosną 2012 roku. Było ciepło i samochód zamieniłem
na rower. Droga do pracy prowadziła obok salonu, w którym stały nowe junaki. Przez
jakiś czas gapiłem się na nie wyłącznie przez szybę. Kiedy tylko nadarzyła się
okazja, obejrzałem i sfotografowałem wszystkie dostępne modele, później ze
zdjęć powstały pierwsze filmiki dostępne na YouTube.
Moja uwagę przykuł Junak 123. Motocykl ładny, nowy w przystępnej cenie, tylko, co on jest wart?
Informacji na ich temat w Internecie w tamtym czasie było bardzo mało. Poruszyłem
tą sprawę w trakcie rozmowy z właścicielem salonu i zasugerowałem, aby zrobić test motocyklem
na długiej trasie np. z Gdyni do Zakopanego. Pomysł został podchwycony i
przekazany „wyżej”.
Po kilku tygodniach przyszła odpowiedź z zapytaniem czy
pojadę i przygotuje relacje z takiego wyjazdy w zamian za motocykl w
dobrej cenie. Wiele się nie namyślając
przystałem na propozycję. Jednak na motocykl musiałem poczekać, firma nie dysponowała
modelem 123 gdyż wszystkie były rozdysponowane pomiędzy dilerów w kraju.
Do testu Junaczka sprowadzono z Niemiec. Nie było specjalnych przygotowań, docierałem
go przez pierwsze 500 km. Na koniec Master zrobił przegląd, wyłożył środki na
paliwo, wyjazd zaplanowałem na 15 sierpnia.
To była mordęga, pierwszy raz od 20 lat wybrałem się w tak
długą trasę. Ale dojechałem i mimo zmęczenia byłem szczęśliwy, choć nie obyło
się bez przygód. Już po godzinie
stwierdziłem, że to był jednak głupi
pomysł. Początek zapowiadał się pięknie, po drodze chciałem „zaliczyć” co
ciekawsze miejsca, zakręciłem do Pelplina, zobaczyłem zamek w Gniewie i
Kwidzynie przez Wisłę przepłynąłem promem i nagle zerkając na zegarek
stwierdziłem, że jak tak będę sobie zwiedzał to do Zakopanego w życiu nie
dojadę, przejechanie pierwszych 200 km zajęło 5 godzin. Na początku spokojnie
ot tak bez pośpiechu, wskazówka na liczniku buja się między 80, a 90 km/h, ale
po Łodzi tak jakby włączyła się jakaś przerzutka i tempo z żółwiego zmieniło
się na ekspresowe, momentami na liczniku mam 110. Szalona prędkość.
Przejeżdżając przez Łódź zaliczyłem swój
pierwszy wypadek na motocyklu.
W pewnym momencie wjechałem na asfalt, który był śliski
niczym szkło, wiedziałem, że wyrżnę to była tylko kwestia czasu. Długo nie
czekałem, droga się kończyła trzeba było skręcić w lewo i tak przy 40 km/h
poleciałem. Wrażenie dość nieprzyjemne, praktycznie po za kontrolą, nagle
znajdujesz się na ulicy sunąc na plecach, tuż za mną motocykl, a obok pędzące
samochody. Junak przygniótł mi udo, miałem na początku wrażenie, że mam złamaną
kość, tak parszywie bolało. Kilu kierowców pomogło mi wstać, podniosło
motocykl, choć kolejność była inna, zrobiliśmy oględziny moje i jego, po chwili
stwierdziłem, że nic się nie stało, oprócz stłuczenia i kilku rys.
Chwila odpoczynku, poczekałem aż adrenalina opadnie i
ruszyłem dalej. Jeszcze jednego nie
wiesz drogi czytelniku, otóż od Kwidzyna do Łodzi ciągle padało, jednak do
Częstochowy dojechałem suchy. Tu krótki
postój zaplanowałem, Junak został na parkingu, a ja na Jasną Górę się
udałem. Ruszyłem w dalszą drogę tym
razem na Kraków. Gród Kraka miałem ominąć wielkim łukiem, wszystko byłoby
pięknie i gdyby nie drobny feler, szlak trafił wężyk odprowadzający gazy z
silnika do recyrkulatora spalin.
Pomocy udzieliło mi kilku kierowców, tym razem byli to
ukraińscy kierowcy. W ich przepastnych kabinach znalazły się narzędzia i
części. Palcem ruszyć nie pozwolili. Panowie wszystko sami zdjęli, wymierzyli,
docięli i założyli, WIELKIE DZIĘKI.
Mogłem jechać dalej. Wyjechałem na obwodnicę, pyrkam wesoło,
banan na dziobie, wiatr we włosach swawoli, aż tu nagle… zgasł silnik. No
rzesz, co znowu?!
- Myślę sobie - Co teraz?
Nic nie przychodzi mi do głowy, zaczynam nabierać wątpliwości do mojego
Chińczyka. Przecież nie można zepsuć cepa, tak prostą ma budowę moja maszynka,
pewnie gdzieś jakaś wtyczka albo sprężynka...Wszystko obmacałem, odpaliłem, a
on jak gdyby nic zaskoczył i znów jadę z wykrzywionym dziobem.
Ta przygoda z macaniem powtórzyła się z 10 razy, zacząłem go
prosić, błagać, przekonywać w końcu poskutkowało, tym sposobem dojechałem do
Zakopanego dopiero po 23.Tu mała niespodzianka, podjechałem do recepcji na
Kempingu pod krokwią, a tam mi oświadczają, że rezerwacja jest od jutra.
Zaproponowano mi przyczepę, dostałem czystą pościel, włączyłem ogrzewanie i nic
więcej nie potrzebowałem, przed snem spisałem jeszcze wrażenia i padłem
zmęczony.
W trakcie pisania zjadłem w końcu śniadanie, po upadku zniszczenia minimalne, szlak trafił
żarówkę, ale o tym przekonałem się dopiero wtedy, kiedy zapadły egipskie
ciemności na Zakopiance.
Miałem przed sobą trzy dni w planach miałem wejście na Rysy, a potem to się zobaczy. Jednak Rysy były po za zasięgiem, upadek w Łodzi to
sprawił, nie do końca byłem sprawny.
Zabrakło około 300 metrów do szczytu, niestety wszystko przykryły chmury i nic
nie było widać.
Tam i z powrotem to 1561km. Wstałem o 5 rano, spakowałem
wszystko, posprzątałem przyczepę, rozliczyłem się za noclegi. Dzień zapowiadał
się słoneczny jednak na termometrze tylko 7 stopni. Ubrałem się ciepło,
wyciągnąłem szalik, skończyła się
sielanka wracałem do domu. Wbiłem kluczyk w stacyjkę niczym jeździec ostrogi w
swojego rumaka.
Żegnałem Zakopane
jadąc zgodnie z przepisami jednak wjeżdżając na Zakopiankę nie miałem zamiaru
go oszczędzać niech pokaże, ile jest warty, manetka do końca …ruszamy.
Jadę łykam kilometry, w porannym słońcu mijam Poronin, Nowy
Targ, nagle silnik zgasł, znów ta chędożona wtyczka odcinająca zapłon przy
stopce. Powtarzam macanie, zaklęcia, prośby nic nie pomaga za trzecim razem
postanowiłem problem rozwiązać definitywnie.
Kolega na Forum
Junaka coś pisał, aby to usunąć i w
przypływie złości wyrwałem końcówkę, niczym chwasta. Odpalam maszynę, raz, drugi, a tu nic. Co
jest? Nagle mój wzrok pada na wyłącznik
zapłonu. Ech - włącz zapłon baranie!
Odpalił i to by było na tyle, koniec przygód. Tym razem pojechałem prosto do
Gdyni bez zwiedzania i „myszkowania” po drodze. Pokonanie tej trasy zajęło
11 godzin. Kolega z forum miał rację, dupsko się przyzwyczai. I tak jak
obiecałem gaz do końca i nie odpuszczałem do domu 100, 110, a bywało nawet, że
120km/h nie schodziło z licznika. Wielu kierowców szeroko otwierało oczy jak im
mówiłem, że wracam do Gdyni z Zakopanego.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Kultura wypowiedzi nic nie kosztuje, zachęcam każdego do pisania komentarzy. Jeżeli jednak zamierzasz czepiać się błędów ortograficznych, chcesz komuś "dokopać" tylko dla tego, że zupa była za słona lub wściekasz się gdyż ktoś ma odmienne zdanie, a twój zasób słownictwa ogranicza się do przekleństw, to licz się z tym, że komentarz może zostać usunięty.