To wina… Harleya! Może pamiętasz, że H-D
organizował taki konkurs dla śmiałka, który objedzie ich motocyklem całą
Europę. Bardzo mi się to spodobało. Rozmawiałem później z prezesem
firmy Almot*, którego akurat znam, o tej akcji Harleya-Davidsona. I to
on wypalił, czy bym nie chciał podjąć się wyprawy liczącej minimum kilka
tysięcy kilometrów na ich nowym, wchodzącym właśnie do salonów Junaku
R125. Wtedy ten pomysł wydawał mi się odrobinę szalony, ale oczywiście
podjąłem rękawicę. Kto by nie podjął?"
Zamieszczam również filmy z wyprawy do Włoch, jest tego sporo w miarę możliwości będę uzupełniał filmotekę. Komentarze oczywiście mile widziane. Zapraszam i pozdrawiam.
Inforiders. pl: Po pierwsze, dlaczego Junak?
Krzysztof Troka: Po
prostu jeżdżę tymi motocyklami. Pierwszy był model 123, potem Junak M20 i
M16. Pokonałem na tych maszynach ponad 20 tys. kilometrów, objechałem
Polskę, zwiedziłem całe Bieszczady. Zżyliśmy się ze sobą.
A pomysł na wyprawę do Włoch?
To wina… Harleya! Może pamiętasz, że H-D
organizował taki konkurs dla śmiałka, który objedzie ich motocyklem całą
Europę. Bardzo mi się to spodobało. Rozmawiałem później z prezesem
firmy Almot*, którego akurat znam, o tej akcji Harleya-Davidsona. I to
on wypalił, czy bym nie chciał podjąć się wyprawy liczącej minimum kilka
tysięcy kilometrów na ich nowym, wchodzącym właśnie do salonów Junaku
R125. Wtedy ten pomysł wydawał mi się odrobinę szalony, ale oczywiście
podjąłem rękawicę. Kto by nie podjął?
Ja bym się chyba jednak zastanawiał…
No i dlatego siedzisz przed komputerem a motocykl odpalasz tylko w weekendy po Kościele.
Nieprawda, jeżdżę jeszcze w środy!
Sam widzisz…
Okej, wracając do tematu, fabryczną maszynę trzeba było chyba dostosować do jazdy? Choćby do przeprawy przez Alpy?
Tu się zdziwisz, motocykl na wyprawę ruszył w stanie fabryczny, czyli bez żadnych modyfikacji i ulepszeń.
A części zapasowe? Nie wmówisz mi, że wziąłeś tylko paczkę gum do żucia i okulary przeciwsłoneczne.
Też, ale nie tylko. Zabrałem ze sobą
zapasowe linki, komplet naprawczy do koła, świecę oraz łańcuch. Do tego
kilka kluczy, trytki oraz srebrną taśmę klejącą.
To wszystko?
Wszystko.
Może miałeś kolegę z samochodem, który wiózł za tobą kilka zapasowych Junaków?
Też nie bardzo. Na wyprawę ruszyłem
samotnie. Lubię tak podróżować, być zdanym tylko na siebie. Można
wówczas poznać z jakiej gliny jesteś ulepiony, na co normalnie nigdy nie
ma czasu. Człowiek bardziej otwiera się na świat i nie trzeba nikogo
gonić, na kogoś czekać, szukać, biegać. Sam jesteś sobie sterem i
okrętem.
Albo kilwaterem…
Hm… Nie jestem pewien czy to chwytasz…
Okej, okej. Czyli jechałeś sam. Ale ludzi jakiś spotykałeś? Czy zawracałeś, gdy ktoś pojawiał się na widnokręgu?
Bardzo śmieszne. Zauważyłem, że kiedy
jestem sam, budzę ciekawość. Z jakiegoś powodu ludzie bardziej otwierają
się na samotnego ridera. Jeśli jeszcze lubisz pogadać i chcesz się
porozumieć, nawet mimo problemów ze znajomością lokalnego języka, to
interakcjom nie ma końca. A śmiechu jest przy tym co niemiara. Do tej
pory utrzymuję kontakty ze wszystkimi osobami poznanymi podczas wyprawy.
Włosi nadali mi nawet przydomek „wielki człowiek z północy”. Skręcało
ich, kiedy musieli wymówić moje imię – Krzysztof.
Dobrze, że nie masz na imię Grzegorz. Co należy zabrać na taka wyprawę?
Na każdą wyprawę zabieram za dużo gratów,
choć jest ich co raz mniej. Wziąłem tylko to, co niezbędne.
Przynajmniej tak myślałem. Łącznie był to bagaż, który wypełnił torby o
sumarycznej pojemności około 130 litrów. Oprócz tego miałem namiot,
śpiwór i karimatę, które były przytroczone na zewnątrz motocykla.
Ponadto spakowałem prowiant na tydzień,
laptop, dwa litry oleju, ciuchy, których było za dużo, ale były na
wszelki wypadek. Przy okazji, taka mała porada praktyczna. Na wyprawę
powinno się zabierać rzeczy trójkami, czyli trzy koszulki, majtki,
skarpetki, itd.
Dlaczego?
To proste. Jeden komplet mamy na sobie,
drugi może być brudny i jeszcze jeden pozostaje w zapasie. Nie da się
wziąć bielizny na trzy, cztery tygodnie. Trzeba samemu prać rzeczy,
system trójkowy sprawdza się najlepiej.
Zastosuję go na próbę w swoim życiu. Dobrze, czyli miałeś motocykl, ekwipunek. Ile właściwie trwały te przygotowania?
Przygotowania trwały miesiąc, brakowało
mi kilku rzeczy. Trzeba było dotrzeć motocykl, bo to była przecież nowa,
fabryczna maszyna. Na dzień przed wyjazdem spakowałem wszystko i
następnego dnia rano ruszyłem przed siebie.
Powiedz mi, ile to kosztowało?
Koszty był duży, albo mały. Zależy jak
dla kogo. Cała wyprawa, łącznie z przygotowaniami, pochłonęła około 4
tysiące złotych. Na samą przygodę, czyli od wyjazdu do powrotu, poszło
trochę ponad 3 tysiące. Przed wyjazdem warto się ubezpieczyć i wyrobić
europejską kartę zdrowia. Pytają o nią służby medyczne w innych krajach.
Ile trwała twoja podróż?
Trzy tygodnie.
Które miejsca najmocniej utkwiły Ci w pamięci?
Piękne są Alpy. Włoskie Dolomity
przypominają mi keks na święta. Przetykane tunelami, miasteczkami,
zamkami i fortalicjami na szczytach i zboczach gór. Niesamowite są drogi
przez Apeniny w kierunku wybrzeża. Z miast dobrze obejrzałem sobie
Piacenzę, jednak najmilej wspominam czas spędzony w małej włoskiej
wiosce Suzzano, położonej około 20 km od Piacenzy.
Z jakiegoś specjalnego powodu?
Tak, otóż za Piacenzą zacząłem szukać
miejsca na nocleg. Niestety było to dość skomplikowane. Tam po prostu
nie ma lasów tylko jakieś chaszcze, a na domiar złego ciężko zjechać z
drogi na pole, tak jak to jest w Polsce. Przejeżdżając obok pewnej
wioski usłyszałem dzwon na wieży kościoła, jednak dopiero po
przejechaniu kilometra wpadłem na pomysł, że przecież mogę zapytać
księdza o jakiś nocleg. Kto, jak nie on, zna ludzi i okolice?
Ostatecznie to dzięki niemu spędziłem
wieczór w towarzystwie całej społeczności tej małej wioski. Miałem
szczęście, bo trafiłem na uroczystość obnoszenia figury Madonny i
zostałem zaproszony na biesiadę, gdzie były wszystko, włoska szynka,
mortadela, słone bułeczki, włoska, kawa, ciasta, wino. Na koniec
mieszkańcy uraczyli mnie i pokonali nalewką własnej roboty. Coś jak
nasza cytrynówka.
Kiedy o tym opowiadasz zaczynam
być głodny… przygody. Co byś doradził osobom, które chciałby się zdobyć
na podobną wyprawę, ale zawsze natrafią na jakieś przeszkody?
Przeszkodą jesteś tylko ty sam. Jak
wyjechać? Po prostu trzeba wsiąść na motocykl. Masz problem z szefem?
Opowiedz mu o projekcie, zaraź swoja pasją, coś zaproponuj, np. reklamę
na blogu lub naszywkę na kurtkę. Wyślij mu zdjęcie z jakiegoś wyjazdu z
logo firmy na swoim ramieniu. Masz jak w banku, że będzie zadowolony.
Będzie chodził i opowiadał swoim klientom jakiego ma fajnego pracownika.
Znam to z autopsji.
To chyba nie pracowałeś w korporacji. Zarżnęliby cię twoją własną naszywką.
Przesadzasz. W ogóle my za dużo
narzekamy. Straszymy się nawzajem szefem katem lub przełożonym
psychopatą. Uwierz, to tacy sami ludzie jak ty lub ja, tylko zamiast
zamiatać czapką lub czaić się za biurkiem, trzeba wyjść jak do człowieka
i pogadać.
Zapiszę to sobie i będę czytał
prezesom w chwilach ich słabości. Ale wracając jeszcze na chwilę do
motocykla. Dlaczego tylko 125 cm3? Przecież to śmiesznie mało.
Aby pojechać na wyprawę wcale nie
potrzebujesz litra pod bakiem, wystarczy 125 centymetrów. Świat widzimy
dokładnie tak samo, a motocykl nie spali nawet trzech litrów na 100
kilometrów. Zresztą pamiętaj, że wszędzie są ograniczenia do maks 90
kilometrów na godzinę. Tylko po autostradach można jechać szybciej, a to
przecież nie są wyścigi tylko jedziesz zobaczyć coś innego od tego, co
masz za płotem.
Twoja podróż liczyła ponad sześć tysięcy kilometrów. Teraz szczerze, co się zepsuło?
Awarii na całe szczęście udało się
uniknąć. Co prawda, po wypadku pod Genuą, motocykl był trochę
pokiereszowany, ale wszystko dało się posklejać i wyprostować.
Jak doszło do tego incydentu?
Ruszyłem w kierunku Genui trasą tysiąca
zakrętów. Wpierw myślałem, że to raj motocyklistów, droga niczym piękna
kobieta. Ale jest śmiertelnie niebezpieczna, o czym przekonałem się sam,
na własnej skórze. Spodziewałem się, że to może być trudna przeprawa,
ale nie wiedziałem, że to cmentarz dla dziesiątek motocyklistów rocznie.
Włosi pędzą po tej drodze jak szaleni, na zakrętach prawie kładą się na
asfalcie, ja jechałem pomiędzy 25 a 45 kilometrów na godzinę, a i tak
wywinąłem orła. Byłem już prawie u celu, gdy zza zakrętu wyskoczył
samochód. Ja w łuku drogi, chciałem trochę zwolnić i nacisnąłem przedni
hamulec. Poleciałem razem z Junakiem, głową wyrżnąłem o asfalt, kamera
połamana, skrzywiona klamka, połamana obudowa lampy.
Całe szczęście, że mimo żaru z nieba cały
czas jeżdżę w motocyklowych spodniach z protektorami. Impet poszedł na
kolano i ochraniacz. Od uderzenia otworzył się wlew paliwa, a ja świeżo
zatankowany pod korek. Waha się leje, próbuje podnieść junaka, ale z
tymi tobołami to nie takie proste. Na dodatek ślizgam się na benzynie.
Na pomoc pospieszył mi ów szybki kierowca. Chwała mu za to. Stawiamy
junaka a ja mam całą dłoń we krwi. Okazało się, że to tylko
powierzchowne rany. Włoch wskazał na moją nogę, a na kolanie dziura w
spodniach jakby ktoś wywalił do mnie z 45-tki. Ale to nic, kolano tylko
stłuczone, sakwy zamortyzowały upadek.
To mocny argument za protektorami
i ochraniaczami motocyklowymi. Mimo wszystko, wydaje mi się, że na
alpejskich podjazdach musiałeś cierpieć na niedostatek mocy i dyskomfort
przyspieszenia. Czy nie?
Masz racje, wydaje Ci się. Przeprawa
przez Alpy, nawet na motocyklu z tak małym silnikiem, to nic
skomplikowanego. Oczywiście że nie lecisz pod górę jak strzała, ale za
to masz więcej czasu na podziwianie widoków. No i zatrzymać się łatwiej
przy niższych prędkościach. To naprawdę ma swoje zalety.
Okej, czyli jechałeś sobie
powolutku, podziwiałeś widoki, nic się nie psuło, słońce świeciło. Poza
jedną niemiłą przygodą, więcej trudnych chwil nie miałeś?
Tak. Najtrudniejsze chwile wcale nie były
związane z problematyką motocyklową. Zjeżdżając z gór zasłabłem,
musiałem zadzwonić po pomoc i nie mogłem dogadać się z ratownikiem
medycznym. Ledwo kilka godzin wcześniej zakończyłem 24 godzinny maraton,
cały czas w siodle, ponad tysiąc kilometrów non stop. Ja padłem a
motocykl nadal sobie miło mruczał. Ale było niewesoło.
Pomoc nadjechała? Trafiłeś do szpitala?
Po pięciu minutach pojawił się ambulans,
policja, chcieli mnie zabrać do szpitala, odholować motocykl na parking.
Między czasie poczułem się lepiej, ale i tak ratownik eskortował mnie
do hotelu. Spałem bite 8 godzin.
Czyli wszystko dobrze się skończyło. Powiesz mi jeszcze, jak rozwiązałeś problem noclegów. Gdzie spałeś?
Żadnych problemów z noclegami nie miałem.
Czasem wybierałem kemping, innym razem las lub zamkniętą stację
benzynową. Na trasie rozbijałem się, gdzie popadło. Oczywiście z
zachowaniem podstawowych norm bezpieczeństwa.
Jakich norm?
Jeśli byli ludzie, pytałem o zgodę. Kiedy nie było nikogo, rozbijałem namiot w takim miejscu, żeby nikt nie mnie widział.
Ale jednak… Zupełnie sam, gdzieś w
lesie… Nie bałeś się czasami? Nie mówię o wilkach i niedźwiedziach
brunatnych, ale choćby, że ktoś Ci ukradnie motocykl?
Pierwsza noc była trochę stresująca,
słyszałem kroki. Ciemna noc a tu ktoś łazi. Wyskoczyłem z namiotu z
latarką i nikogo nie było. Wszystko spało oprócz jeża, który przyszedł
sprawdzić, kto nocuje w lesie.
Co Ci dała ta wyprawa?
Co dała mi wyprawa? Moc wrażeń, choć to
opisuję na swoim blogu to tak naprawdę jest to nie do opisania, te
wszystkie miejsca, ludzie, jedzenie, krajobrazy, przejechane kilometry.
Minęło już pół roku od wyprawy, a ja nadal jestem w drodze i za każdym
razem czegoś żałuję, że można było zrobić to czy tamto, wchłonąć w
siebie więcej. Czasem nachodzą mnie takie myśli. Podejrzewam, że ciężko
to zrozumieć osobie, która nigdy czegoś takiego nie doświadczyła.
A doświadczenia?
Najcenniejsze doświadczenie to poznanie
siebie, swoich możliwości i ułomności. Nauka na przyszłość, jak sobie
radzić w trudnych sytuacjach, np. po wypadku, kiedy dojechałem do Genui,
nie mogłem znaleźć noclegu. W końcu rozłożyłem karimatę pod zamkniętą
trattorią i poszedłem spać.
Wyruszyłbyś znowu? Teraz? Gdyby
na przykład zadzwonił prezes Almotu i powiedział: Słuchaj, daj mi
Krzyśka do telefonu. Wymyśliłem, żeby jutro pojechał do Barcelony. I z
powrotem!
Ha ha ha! To tak nie wygląda, ale owszem, choćby zaraz. Nawet znów do Włoch, tylko tym razem… na Sycylię.
Czemu akurat na Sycylię?
Przede wszystkim Etna, ale nie tylko, jest po drodze jeszcze Neapol, który chciałbym zwiedzić, zobaczyć Castel Nuovo.
A masz jakieś osobiste plany związane z podróżami jednośladem?
W planach są Bałkany, ale marzeniem jest
dla mnie wyprawa przez obie Ameryki. Od Kanady aż po Ziemię Ognistą.
Oczywiście na Junaku, na przekór wszystkim. I tym, którzy krzyczą, że to
złom i do niczego się nie nadaje. Tak się składa, że mnie nie zawiódł
ani razu…
Dzięki za rozmowę!
http://inforiders.pl/2015/12/04/krzysztof-troka-i-6000-kilometrow-do-wloch-czyli-tam-i-z-powrotem-na-junaku-125/
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Kultura wypowiedzi nic nie kosztuje, zachęcam każdego do pisania komentarzy. Jeżeli jednak zamierzasz czepiać się błędów ortograficznych, chcesz komuś "dokopać" tylko dla tego, że zupa była za słona lub wściekasz się gdyż ktoś ma odmienne zdanie, a twój zasób słownictwa ogranicza się do przekleństw, to licz się z tym, że komentarz może zostać usunięty.