Prom
Rano budzi delikatne
kołysanie, za bulajem widać spokojne morze, słońce dopiero wstaje nad
horyzontem. Kiedy w nocy uciekłem z pokładu przed deszczem, położyłem się spać
obok kontaktu, mogłem naładować wszystkie baterię. Wyszedłem na pokład,
delikatny wiatr przepędził z twarzy resztę snu, robię kilka prostych ćwiczeń,
aby pobudzić krążenie.
Dookoła pustka, równie dobrze mogłem być gdzieś na
Pacyfiku. Musiały upłynąć kolejne dwie godziny, za nim weszliśmy do Bari.
Wszyscy rzucili się do wind i w kierunku schodów, nic z tego personel pokładowy
skutecznie studzi nasz zapał, wszyscy musieli siedzieć i czekać. Dopiero przed
10 można było opuścić prom, zjechałem powoli na włoska ziemię.
Bari nie robi
dobrego wrażenia, nie budzi mojego zainteresowania. Szukam drogi w kierunku
Matery, nadrabiam kilometry, podświadomie jestem spragniony prędkości, po
tygodniu spędzonym na Bałkanach, gdzie rzadko mogłem jechać z maksymalna
prędkością, teraz rwę do przodu niczym pocisk, wyciskam z mojego rumaka
wszystkie soki. Być może jechałbym tak przez cały dzień, ale poczułem się
głodny, ostatni raz jadłem w Dubrowniku, nawet nie pamiętam co to było, a już
sobie przypomniałem, były to kanapki z serem i czymś tam.
Zjeżdżam z autostrady, do najbliższego miasta
ma 5 km, Pisticci małe miasteczko około 17 tyś
mieszkańców, położone na górze z
malowniczym widokiem. Szukałem sklepu spożywczego, jechałem powoli ulicami i
zerkałem w siatki tubylców, jest, mam trafiłem. Wchodzę do środka, zamawiam
bułkę z szynką, płacę i wychodzę ze sklepu, staje obok Junaka i pożeram kanapkę
i z ciekawością obserwuję mieszkańców. Dzieciaki wracające ze szkoły, kopiące
piłkę, policjant na służbie, kobiety wracające z zakupami, wszyscy się znają, z
zaciekawieniem zerkają na mnie, jestem obcy, sam i na motocyklu wyładowanym po
niebo. Z całą pewnością wzbudzam zainteresowanie, wszędzie gdzie tylko się pojawię i zatrzymam
na chwilę. Czasem ta ciekawość jest intensywna, ale zawsze przyjazna i ja taki jestem, na
pozdrowienie odpowiadam pozdrowieniem, na uśmiech uśmiechem. Zawsze staram się
odpowiadać na pytania, które z reguły są podobne, skąd jadę, dokąd, jaką
pojemność ma mój motocykl, jak długo będę jechał. Kiedy zjadłem bułkę, wszedłem
do sklepu jeszcze raz Włoszka stojąca za ladą uśmiechnęła się kiedy poprosiłem
o jeszcze jedną bułkę z szynką.
Na mojej mapie miałem zaznaczone, opuszczone miasto Craco. Zjechałem z głównej drogi w poszukiwaniu. Niestety miałem kłopoty z
odszukaniem tego miejsca. Nawet tubylcy wskazywali odmienne kierunki, po dwóch godzina w spędzonych w pełnym słońcu miałem serdecznie dość.
Zamiast
miasta spotkałem
sympatycznego pieska. Chciałem rozprostować
kości i coś zjeść, mały zaczął nieufnie
kręcić się wokół mnie, na początku nalałem mu wody, tego dnia było strasznie
gorąco, a on bardzo dyszał i tak zdobyłem jego zaufanie, potem podzieliłem się
z nim moim śniadaniem, był trochę wychudzony, zaległem na trawie, a ten smyk
położył się obok, pysk na nodze i patrzał mi w oczy, ileż one mówiły. Biegł
jeszcze za mną kiedy odjeżdżałem, zabrałbym go ze sobą tylko jak? Fajny psiak,
mam nadzieję, że ktoś go przygarnie, jakaś łajza wyrzuciła go z domu, albo z
samochodu, miał jeszcze łańcuszkową obrożę. Ot psia dola.
Kolejna przerwa wypadła w pobliżu Borgata
Marina, mijałem starą twierdzę nad morzem i nagle zapragnąłem znaleźć się w nim. Zjechałem z drogi, zaparkowałem tuż przy
plaży. Zszedłem na brzeg, woda była ciepła, jednak chłodniejsza od powietrza, szybko
zrzuciłem ubranie, buty, skarpety i nagle syknąłem, kamienie były mocno rozgrzane,
nie dało się stąpać po nich bez klapek, sycząc
i podrygując doszedłem do morza i zanurzyłem się w nim po uszy. Woda była słona
i ciepła, nagle zapragnąłem zanurzyć się w sinych falach Bałtyku. Nie znalazłem
ochłody, zrobiłem kilka zdjęć i ruszyłem dalej.
Dzień skończyłem w Paola, znalazłem kemping
za 15 euro, miał być Internet dostępny w barze, ale niestety trzeba było za niego
słono płacić, zrezygnowałem, wypiłem piwo i poszedłem spać.
Wstałem przed 5 spakowałem graty i ruszyłem
dalej, tego dnia chciałem stanąć pod Etną.
Do Villa San Giovann dojechałem około 14, teraz
tylko prom i jestem na Sycylii.
Kiedy prom zbliżał się do Messyny nad miastem
rozpętała się burza, błyskawice biły w morze
co chwilę, chmury leżą nisko, leje jak nic.
Zmokłem, to było do przewidzenia, na nic się
zdało chowanie pod daszkami, na stacjach, jak tylko przestawało padać jechałem dalej,
po kilku km znów ulewa i tak do Katanii.
Wjechałem w wąskie uliczki, w poszukiwaniu sklepu,
byłem głodny, zatrzymałem obok sklepu spożywczego, kupiłem bułę z szynka, do tego
oliwki, oraz suszone pomidory w oliwie. Było smaczne, jednak za każdym kęsem wspominałem
jedzenie na Bałkanach. We Włoszech jest drogo.
Najedzony i z lepszym
humorem ruszyłem w głąb wyspy, w kierunku wulkanu. Kręta droga prowadziła przez
wioski i miasteczka, kierowałem się znakiem, który wskazywał drogę na punkt widokowy.
Zbliżała się 19, najwyższa pora aby zakończyć tego dnia podróż i przygotować się do snu. Zatrzymałem się
na przy zamkniętej stacji benzynowej, stałem tak chwilę i zastanawiałem się co dalej,
w pewnym momencie zatrzymał się samochód, podszedłem i zapytałem o kemping. Gość
odwrócił głowę w przeciwną stronę i brodą wskazał mała zapyziałą tabliczkę z napisem
”kemping”.
Zjeżdżam z drogi
w kierunku, który wskazuje tablica, wąska dróżka między domami zaprowadziła mnie
na pole namiotowe. Żywego ducha, co prawda stoi dom, ale pusty, jakieś dwie przyczepy
i to wszystko, tuz obok ogród z drzewkami oliwnymi.
Cisza.
Niezrażony rozbijam
namiot, z wyjście skierowanym w kierunku Etny, pod wieczór na pole wjeżdża samochód, od kierowcy
dowiedziałem się, że doba kosztuje 15 euro i właścicielem jest Luigi i to jemu trzeba
zapłacić. Mogłem odpocząć, zjadłem kolację i nagrałem kolejną relację, niestety
wulkan schowany była za chmurami, jakie rozczarowanie, choć w głębi duszy czuję
spełnienie, że dotarłem, dałem radę i Junak dał radę, przecież za nami tysiące kilometrów
i to wszystko w dwa tygodnie. Gdyby nie szczupłe środki objechałbym Sycylię dookoła,
a tak trzeba będzie się zbiera i wracać do domu, a przecież droga powrotna to minimum
tydzień w siodle, po drodze Neapol, Monte Cassino, Rzym i Suzzano.
Kiedy zrobiło się
ciemno wskoczyłem do śpiwora i poszedłem spać, obudziłem się o 2 w nocy, pęcherz
zdrajca wygonił mnie z legowiska, wykorzystałem moment i zrobiłem kilka zdjęć, po
chwili znów słowiański niedźwiedź zapadł w sen. Rano spotkała mnie nagroda z trudy
wyprawy, Etna odsłoniła swoje oblicze na około 20 minut, mogłem podziwiać i fotografować,
kiedy już stwierdziła, że starczy nakryła się chmurami i tyle ją widziałem.
Te chmury przesądziły
o moim pobycie na wyspie, zrezygnowałem z próby podjechania bliżej do Etny, po prostu
nie było co oglądać, cały stożek był schowany. Ruszyłem w kierunku autostrady, aby
po 1,5 godziny stanąć w Messynie na przeprawie promowej. Musiałem poczekać do 9,
kupiłem bilet i znalazłem się na promie, który płyną w kierunku kontynentalnej części
Włoch.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Kultura wypowiedzi nic nie kosztuje, zachęcam każdego do pisania komentarzy. Jeżeli jednak zamierzasz czepiać się błędów ortograficznych, chcesz komuś "dokopać" tylko dla tego, że zupa była za słona lub wściekasz się gdyż ktoś ma odmienne zdanie, a twój zasób słownictwa ogranicza się do przekleństw, to licz się z tym, że komentarz może zostać usunięty.