wtorek, 4 października 2016

Wezuwiusz

Zjeżdżam z promu, pierwsze kroki kieruje do baru, mam straszną ochotę na kawę. Chwila przerwy, zerkam na mapę, zapada decyzja aby nie marudzić wybrzeżem tylko ruszyć na północ autostradą, to co,  że nie wolno.  Moje pochodzenie nie znosi ograniczeń, żegnam Villa San Giovanni, jeszcze raz zerkam na Sycylię, mimo wad w blasku wschodzącego  słońca jest piękna, szkoda, odkręcam manetkę, motocykl dostaje ogień na tłok i ruszam.  







Pierwsze kilkadziesiąt kilometrów to same tunele, tego dnia chciałem dojechać do Neapolu, niestety dotarłem tylko do Lagonegro. 
W drodze złapała mnie straszna ulewa, przemoczony byłem do suchej nitki. Nie miałem na sobie nic suchego i być może jechałbym dalej, ale kiedy tak lało jak z cebra, zatrzymałem się w tunelu na wyłączonym prawym pasie, chciałem przeczekać, niestety minęli mnie karabinierzy i mało głów nie poukręcali jak mnie zobaczyli.
 Nie miałem ochoty sprawdzać  czy gdzieś nie dzwonili, ruszyłem w deszcz za nimi. Całe szczęście po kilku kilometrach był zjazd z autostrady, zatrzymałem się na stacji benzynowej i korzystając z zadaszenia przebrałem się w suche rzeczy. Przestało padać dopiero po 18. Zjechałem do miasteczka i rozejrzałem się za noclegiem. 
Znalazłem hotel za 30 euro, niestety ze śniadaniem.  Coś mnie tknęło i poszedłem do sklepu na zakupy. Kupiłem pieczywo, wędzony boczek w plastrach, ser, pomidory, słodycze. 
Wieczór spędziłem przed komputerem. Tuż  przed wyjazdem właścicielka zaprasza na śniadanie. Jakież było moje rozczarowanie kiedy zobaczyłem co mam zjeść. Jakieś sucharki pakowane próżniowo, dżem, masło, twarożek, wszystko w plastikowych opakowaniach, w ilościach mikroskopijnych.
 Kiedy to zobaczyłem, od razu przypomniał mi się hotel w Warszawie tam na śniadanie była szynka, sery, jajecznica, gorące parówki, pieczone kiełbaski, warzywa, owoce i mogłeś opychać się do woli. Zły jak strzyga, poszedłem do pokoju i przeniosłem zakupy. Pani była na początku zaskoczona, potem zła, ale siedziała cicho, po śniadaniu oświadczyłem, że to co ona serwuje to nie nadaje się na śniadanie dla Polaka.
Ruszyłem na Rzym, jak to mówią, człowiek planuje, a Pan Bóg się śmieje.
Na drodze stał Wezuwiusz, nie mogłem odpuścić takiej okazji. 
Stanąłem u stóp wulkanu około południa, ktoś kto nigdy tu nie był, a słyszał historię Pompei i wie, że Góra nadal jest czynna może być zaskoczony ilością zabudowy na zboczu wulkanu. 
Hotele, pensjonaty jak to mówią full wypas. 
Miałem takie pragnienie aby wjechać jak najwyżej. Nic z tego w tym kapitalistycznym kraju monopol kwitnie w najlepsze. Jeden Italiano dzierży klucze do góry, zdzierca i krwiopijca w jednej osobie. Za motocykl na parkingu zarządzał 3 euro i 22 za wjazd na szczyt. Niestety trzeba było Junaka zostawić, wsiadłem do autobusu, który bardziej przypominał transporter opancerzony i chwilę po tym ruszyła wyprawa na Wezuwiusza. Jeśli nacie słaby żołądek zalecam wjazd bez śniadania, kiwa jak na wzburzonym morzu, rzuca, kolebie na wszystkie strony.
Krajobraz powoli za oknem się zmienia, czasem widać jęzor zastygłej ławy, im wyżej tym roślinność bardziej karłowata. Po 20 minutach osiągamy parking, na szczyt trzeba się pofatygować osobiście. Na odchodnym kierowca informuje, że mamy trzy godziny i że on będzie na nas czekał. Gdyby nie błękitne niebo, tlen i schody byłoby jak na Marsie. Jedna butelka wody to stanowczo za mało. Grunt wulkanu ma kolor czerwieni we wszystkich jej odcieniach. Dochodzę na szczyt, a tam bar i sklep z pamiątkami, no nie trochę mnie to zaskoczyło, a nie powinno, w tym kraju gdzie nie ma ziemi aby sądzić ziemniaki kasę wyciska się z kamieni.
Gorąco, czuję się jak jajko na patelni, dzień wcześniej będąc w drodze zgubiłem czapkę i teraz wystawiam głowę na pastwę promieni słonecznych. Mimo wszystko warto, widoki piękne, krajobraz nie ziemski. Z pod nóg pryskają niczym koniki polne na polskiej łące jaszczurki, jest ich zatrzęsienie, jak żarcia na wiejskim weselu.
Oglądam, podziwiam, kręcę kolejną relację, ludzi co raz więcej, jak w galerii handlowej, a wulkan drzemie, nawet bąka nie puści, trochę lipa, ale przynajmniej bezpiecznie.
Wracam, motocykl stał tam gdzie go zostawiłem, ruszam w drogę powrotną do autostrady, przed wjazdem, stoi stragan z arbuzami, poczułem ssanie, od rana nic nie jadłem. Zatrzymałem się obok, podchodzę i proszę o pół arbuza. Sprzedawca wyciąga z chłodni ogromny zielony owoc, dzieli na pół i podaje, po Polsku powiedziałem dziękuję, na to jego kompan czystą polszczyzną odpowiedział – proszę. Trochę mnie zaskoczył, Włoch pod Wezuwiuszem mówiący w moim ojczystym języku, a jednak, okazało się że mój rozmówca od 25 lat w miarę regularnie jeździ do Polski w interesach. Jak przyjemnie było porozmawiać. 
Zmieściłem połówkę, choć nie było łatwo, pożegnałem się z sympatycznym sprzedawcą arbuzów i ruszyłem autostradą w kierunku Rzymu.

Daleko jednak nie ujechałem, zbliżała się 18, trzeba było poszukać noclegu. Pierwsza miejscówka okazała się zbyt droga, 50 euro za wyro przekraczało i tak skromne możliwości mojego budżetu, ruszam krajową drogą w nadziei, że trafię na coś na moja kieszeń, ostatecznie rozbiję namiot gdzieś w polu, w końcu będąc jakieś 60 km przed Monte Cassino zatrzymałem się na moment aby spytać o nocleg w trattorii. Okazało się, że właścicielka ma na piętrze pokoje na wynajem, cena mieści się w budżecie za dobę wyłożę 20 euro. Jeszcze tylko lustracja, zapada decyzja, zostaję.
 Junaka rozbieram, zrzucam z siebie spodnie i zbroję, biorę prysznic, robię pranie, zakładam czyste rzeczy, mogę wyjść do ludzi. Zamawiam pizzę i piwo Moretti, jest ciepły wieczór, stolik przy ulicy pełne ludzi, Max zrobił pyszną pizzę, a kufel piwa dopełnił reszty, mogłem odpocząć. Włosi ciekawi co to za samotny motocyklista odwiedził ich miasteczko, zadają co raz więcej pytań, a ja po raz kolejny opowiadam tą samą historię, gdzie byłem, co widziałem, a dlaczego sam, czy się nie boję, zapraszają w końcu do swojego stolika, częstują kolacją, mam przy sobie tablet i zdjęcia z wyprawy, oglądają z zaciekawieniem, jednak opowiadanie kończy się na Rumunii i zdjęciu z palinką, pytają co to takiego, zamiast tłumaczyć czym jest palinka poszedłem do pokoju i przyniosłem butelkę, którą dostałem w Rumunii. Poprosiłem o kieliszki po kilku głębszych byli gotowi uczyć się polskiego. Tak minął wieczór, po północy poszedłem spać, przede mną było Monte Cassino i Rzym.

Dodaj napis













Droga do Neapolu

Stacja w Lagonegro, na której znalazłem schronienie
Postój w Lagonegro

Droga na szczyt wulkanu


Tym wjeżdżamy na wulkan





















Mars

do Monte Cassino 60 km nocleg w trattorii

widok z okna



mój pokój na tą noc, ostatnie piętro po lewej

tu były stoliki 


adres

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Kultura wypowiedzi nic nie kosztuje, zachęcam każdego do pisania komentarzy. Jeżeli jednak zamierzasz czepiać się błędów ortograficznych, chcesz komuś "dokopać" tylko dla tego, że zupa była za słona lub wściekasz się gdyż ktoś ma odmienne zdanie, a twój zasób słownictwa ogranicza się do przekleństw, to licz się z tym, że komentarz może zostać usunięty.