Zjeżdżam z promu, pierwsze kroki kieruje do baru, mam
straszną ochotę na kawę. Chwila przerwy, zerkam na mapę, zapada decyzja aby nie
marudzić wybrzeżem tylko ruszyć na północ autostradą, to co, że nie wolno.
Moje pochodzenie nie znosi ograniczeń, żegnam Villa San Giovanni,
jeszcze raz zerkam na Sycylię, mimo wad w blasku wschodzącego słońca jest piękna, szkoda, odkręcam manetkę,
motocykl dostaje ogień na tłok i ruszam.
Pierwsze kilkadziesiąt kilometrów to
same tunele, tego dnia chciałem dojechać do Neapolu, niestety dotarłem tylko do
Lagonegro.
W drodze złapała mnie straszna ulewa, przemoczony byłem do suchej
nitki. Nie miałem na sobie nic suchego i być może jechałbym dalej, ale kiedy
tak lało jak z cebra, zatrzymałem się w tunelu na wyłączonym prawym pasie,
chciałem przeczekać, niestety minęli mnie karabinierzy i mało głów nie
poukręcali jak mnie zobaczyli.
Nie miałem ochoty sprawdzać czy gdzieś nie dzwonili, ruszyłem w deszcz za
nimi. Całe szczęście po kilku kilometrach był zjazd z autostrady, zatrzymałem
się na stacji benzynowej i korzystając z zadaszenia przebrałem się w suche
rzeczy. Przestało padać dopiero po 18. Zjechałem do miasteczka i rozejrzałem
się za noclegiem.
Znalazłem hotel za 30 euro, niestety ze śniadaniem. Coś mnie tknęło i poszedłem do sklepu na
zakupy. Kupiłem pieczywo, wędzony boczek w plastrach, ser, pomidory, słodycze.
Wieczór spędziłem przed komputerem. Tuż
przed wyjazdem właścicielka zaprasza na śniadanie. Jakież było moje
rozczarowanie kiedy zobaczyłem co mam zjeść. Jakieś sucharki pakowane próżniowo,
dżem, masło, twarożek, wszystko w plastikowych opakowaniach, w ilościach
mikroskopijnych.
Kiedy to zobaczyłem,
od razu przypomniał mi się hotel w Warszawie tam na śniadanie była szynka,
sery, jajecznica, gorące parówki, pieczone kiełbaski, warzywa, owoce i mogłeś
opychać się do woli. Zły jak strzyga, poszedłem do pokoju i przeniosłem zakupy.
Pani była na początku zaskoczona, potem zła, ale siedziała cicho, po śniadaniu
oświadczyłem, że to co ona serwuje to nie nadaje się na śniadanie dla Polaka.
Ruszyłem na Rzym, jak to mówią, człowiek planuje, a Pan Bóg
się śmieje.
Na drodze stał Wezuwiusz, nie mogłem odpuścić takiej okazji.
Stanąłem u stóp wulkanu około południa, ktoś kto nigdy tu nie był, a słyszał
historię Pompei i wie, że Góra nadal jest czynna może być zaskoczony ilością
zabudowy na zboczu wulkanu.
Hotele, pensjonaty jak to mówią full wypas.
Miałem
takie pragnienie aby wjechać jak najwyżej. Nic z tego w tym kapitalistycznym
kraju monopol kwitnie w najlepsze. Jeden Italiano dzierży klucze do góry,
zdzierca i krwiopijca w jednej osobie. Za motocykl na parkingu zarządzał 3 euro
i 22 za wjazd na szczyt. Niestety trzeba było Junaka zostawić, wsiadłem do
autobusu, który bardziej przypominał transporter opancerzony i chwilę po tym
ruszyła wyprawa na Wezuwiusza. Jeśli nacie słaby żołądek zalecam wjazd bez śniadania,
kiwa jak na wzburzonym morzu, rzuca, kolebie na wszystkie strony.
Krajobraz powoli za oknem się zmienia, czasem widać jęzor
zastygłej ławy, im wyżej tym roślinność bardziej karłowata. Po 20 minutach
osiągamy parking, na szczyt trzeba się pofatygować osobiście. Na odchodnym
kierowca informuje, że mamy trzy godziny i że on będzie na nas czekał. Gdyby
nie błękitne niebo, tlen i schody byłoby jak na Marsie. Jedna butelka wody to
stanowczo za mało. Grunt wulkanu ma kolor czerwieni we wszystkich jej
odcieniach. Dochodzę na szczyt, a tam bar i sklep z pamiątkami, no nie trochę
mnie to zaskoczyło, a nie powinno, w tym kraju gdzie nie ma ziemi aby sądzić
ziemniaki kasę wyciska się z kamieni.
Gorąco, czuję się jak jajko na patelni, dzień wcześniej
będąc w drodze zgubiłem czapkę i teraz wystawiam głowę na pastwę promieni
słonecznych. Mimo wszystko warto, widoki piękne, krajobraz nie ziemski. Z pod
nóg pryskają niczym koniki polne na polskiej łące jaszczurki, jest ich
zatrzęsienie, jak żarcia na wiejskim weselu.
Oglądam, podziwiam, kręcę kolejną relację, ludzi co raz
więcej, jak w galerii handlowej, a wulkan drzemie, nawet bąka nie puści, trochę
lipa, ale przynajmniej bezpiecznie.
Wracam, motocykl stał tam gdzie go zostawiłem, ruszam w
drogę powrotną do autostrady, przed wjazdem, stoi stragan z arbuzami, poczułem ssanie,
od rana nic nie jadłem. Zatrzymałem się obok, podchodzę i proszę o pół arbuza.
Sprzedawca wyciąga z chłodni ogromny zielony owoc, dzieli na pół i podaje, po
Polsku powiedziałem dziękuję, na to jego kompan czystą polszczyzną odpowiedział
– proszę. Trochę mnie zaskoczył, Włoch pod Wezuwiuszem mówiący w moim ojczystym
języku, a jednak, okazało się że mój rozmówca od 25 lat w miarę regularnie
jeździ do Polski w interesach. Jak przyjemnie było porozmawiać.
Zmieściłem
połówkę, choć nie było łatwo, pożegnałem się z sympatycznym sprzedawcą arbuzów
i ruszyłem autostradą w kierunku Rzymu.
Daleko jednak nie ujechałem, zbliżała się 18, trzeba było poszukać
noclegu. Pierwsza miejscówka okazała się zbyt droga, 50 euro za wyro przekraczało i tak
skromne możliwości mojego budżetu, ruszam krajową drogą w nadziei, że trafię na
coś na moja kieszeń, ostatecznie rozbiję namiot gdzieś w polu, w końcu będąc
jakieś 60 km przed Monte Cassino zatrzymałem się na moment aby spytać o nocleg
w trattorii. Okazało się, że właścicielka ma na piętrze pokoje na wynajem, cena
mieści się w budżecie za dobę wyłożę 20 euro. Jeszcze tylko lustracja, zapada
decyzja, zostaję.
Junaka rozbieram, zrzucam z siebie spodnie i zbroję, biorę
prysznic, robię pranie, zakładam czyste rzeczy, mogę wyjść do ludzi. Zamawiam
pizzę i piwo Moretti, jest ciepły wieczór, stolik przy ulicy pełne ludzi, Max
zrobił pyszną pizzę, a kufel piwa dopełnił reszty, mogłem odpocząć. Włosi
ciekawi co to za samotny motocyklista odwiedził ich miasteczko, zadają co raz
więcej pytań, a ja po raz kolejny opowiadam tą samą historię, gdzie byłem, co
widziałem, a dlaczego sam, czy się nie boję, zapraszają w końcu do swojego
stolika, częstują kolacją, mam przy sobie tablet i zdjęcia z wyprawy, oglądają
z zaciekawieniem, jednak opowiadanie kończy się na Rumunii i zdjęciu z palinką,
pytają co to takiego, zamiast tłumaczyć czym jest palinka poszedłem do pokoju i
przyniosłem butelkę, którą dostałem w Rumunii. Poprosiłem o kieliszki po kilku
głębszych byli gotowi uczyć się polskiego. Tak minął wieczór, po północy
poszedłem spać, przede mną było Monte Cassino i Rzym.
Dodaj napis |
Droga do Neapolu |
Stacja w Lagonegro, na której znalazłem schronienie |
Postój w Lagonegro |
Droga na szczyt wulkanu |
Tym wjeżdżamy na wulkan |
Mars |
do Monte Cassino 60 km nocleg w trattorii |
widok z okna |
mój pokój na tą noc, ostatnie piętro po lewej |
tu były stoliki |
adres |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Kultura wypowiedzi nic nie kosztuje, zachęcam każdego do pisania komentarzy. Jeżeli jednak zamierzasz czepiać się błędów ortograficznych, chcesz komuś "dokopać" tylko dla tego, że zupa była za słona lub wściekasz się gdyż ktoś ma odmienne zdanie, a twój zasób słownictwa ogranicza się do przekleństw, to licz się z tym, że komentarz może zostać usunięty.