630 km czyli powrót do domu
Poniedziałek miał być przedostatnim dniem wyprawy, jednak
rano obudziłem się z dreszczami, coraz częściej kaszlałem to nie była dobra
prognoza na przyszłość, czułem jak rozwija się choróbsko. Zapadła decyzja
wracam do domu.
I znów tak jak przez
ostatnie siedem dni wstałem o 4 i ani minuty dłużej, tym razem nic nie goniło
mnie z łóżka. Zjadłem śniadanie, które
składało się z bułek kupionych w Wadowicach, masła w Polanicy i długo
dojrzewających wędlin, od miejscowego producenta, było dużo i smacznie.
Kiedy już
zatankowałem pod korek, założyłem ciepłe kalesony, skarpety i spodnie
oczywiście do tego cała reszta, co by nikt nie myślał, że wyszedłem pakować
motocykl ubrany tylko w połowie. Raz, dwa, trzy i Junak stał spakowany, gotowy
do drogi. Pewnie bym pojechał, ale tak bez pożegnania, poczekam aż Tomek
wstanie. Na tym czekaniu zeszło mi do rana, nie myślcie, że siedziałem z
założonym rekami, w takich chwilach biorę aparat i pstrykam, a nóż coś wyjdzie?
Kiedy w końcu Tomasz zszedł na dół, aby
odwieść dzieci do szkoły, przed wyjazdem sprawdziłem jak łańcuch jest
naciągnięty.
Wytoczyłem się
powoli z gościnnej przystani Pod Rogaczem, Tomasz mijając spytał, czemu się
zatrzymałem? Przerwa w podróży wypadła mi obok znaku Studzienno pomimo wczesnej pory, roztaczał się piękny
widok, jesienny las, mgła, wstające słońce, kilka ostatnich zdjęć i ruszyłem na
Wrocław. Dotarłem tam szybko bez przeszkód, jedno, co mogę powiedzieć to
zalegająca po drodze mgła. Junak ciągnął jak by wiedział, że wracamy do
domu. Wjechałem na obwodnicę, aby
objechać miasto, na liczniku 110 mijam kolejne mosty, jeden ładniejszy od
drugiego, śmiga się świetnie, szkoda, że to droga powrotna.
Trochę się pogubiłem
i zamiast na Poznań, skręciłem na Oleśnicę i Kalisz potem był Turek, Konin i
się zaczęło, albo mają tak słabe oznakowanie albo ja już byłem zmęczony, zanim
się jednak zanurzyłem w bezdroża w okolicach Radziejowa, zjadłem ostatnie racje
żywnościowe, czyli bułki, ser i wędzony boczek.
To musiało być jednak złe oznakowanie, po jakimś czasie, kiedy
zobaczyłem, po czym jadę uświadomiłem sobie, że to nie droga wojewódzka, tylko jakaś podrzędna lepianka asfaltowa, która zamiast do Bydgoszczy, co rusz wyskakuje drogowskazem
Ciechocinek. Jaki Ciechocinek? Ki diabeł nadał taki kierunek, robię postój i
wtedy dopiero zobaczyłem, co się stało z bagażem. Na wszystkich drogach całej
Polski, nawet na wertepach pod Smolnikiem nie spotkało mnie to co zobaczyłem,
wszystko zjechało, jeszcze trochę, a ciągnąłbym majdan za sobą, niczym kowboj
koniokrada.
Co to za wioska do dziś nie wiem tubylcy
mówili jakiś dziwny dialektem, nikt nie potrafił wskazać drogi na Bydgoszcz,
jedyne miasto, jakie przychodziło im do głowy to był właśnie Radziejów. Zamocowałem na nowo cały swój dobytek, przy
okazji odnotowałem stratę, diabli gdzieś mój śpiwór przytulił, niechybnie zbliża się zima.
W końcu dotarłem przez Radziejów do Kruszwicy, zatankowałem bak do pełna, zakleiłem skaleczony palec i znalazłem zagubioną drogę. Dochodziła 15 miałem nadzieję dotrzeć do Almotu zanim go zamkną, chciałem jeszcze dziś zabrać swój motocykl. Po niespełna 30 minutach przekroczyłem bramę firmy, która sprzedaje Junaki, kiedy tylko rozprostowałem kości przypadkiem przechodził Prezes, miałem okazję osobiście podziękować za wakacje oraz porozmawiać na temat wyprawy i o nowych wyzwaniach. Podjechałem pod magazyn, w którym dwa tygodnie wcześniej zostawiłem swojego kucyka, wyciągnąłem go z pomiędzy skrzyń, włożyłem kluczyk do stacyjki, a on bez protestu odpalił. Przepakowałem graty, pożegnałem się, z Almotem i dziwnie cicho ruszyłem do Gdyni. Brakowało mi przez chwilę ryku sinika, zmieniła się pozycja z poziomu drogi na dach samochodów, mój chodzi cicho jak pszczółka. Mimo, że starałem się wycisną jak najwięcej z maszyny, a kiedy wpadłem na obwodnicę Gdańska odkręciłem manetkę do oporu to jazda pochłonęła następne cztery godziny. O dwudziestej dotarłem do domu, mieszane uczucia mi towarzyszyły, z jednej strony zadowolenie z wyprawy, szczęśliwy powrotu bez zbędnych przygód, ale też niedosyt, zbyt szybko wszystko się działo, tyle bym ciał zobaczyć, kopalnię złota, zamki dolnego śląska i wiele innych. Na taką wyprawę to i dwa tygodnie może być mało. Musicie mi wybaczyć z drogi powrotnej mam tylko jedną fotkę, a to wszystko przez pośpiech no i nic nie rzuciło mi się w oczy. Pokuszę się o małe posumowanie, choć nie wiem czy do końca będę obiektywny, ponieważ polubiłem Junaka M16 i coraz częściej myślę o tym, aby sprzedać mojego M20 i w to miejsce kupić ryczącą 350-tkę.
W końcu dotarłem przez Radziejów do Kruszwicy, zatankowałem bak do pełna, zakleiłem skaleczony palec i znalazłem zagubioną drogę. Dochodziła 15 miałem nadzieję dotrzeć do Almotu zanim go zamkną, chciałem jeszcze dziś zabrać swój motocykl. Po niespełna 30 minutach przekroczyłem bramę firmy, która sprzedaje Junaki, kiedy tylko rozprostowałem kości przypadkiem przechodził Prezes, miałem okazję osobiście podziękować za wakacje oraz porozmawiać na temat wyprawy i o nowych wyzwaniach. Podjechałem pod magazyn, w którym dwa tygodnie wcześniej zostawiłem swojego kucyka, wyciągnąłem go z pomiędzy skrzyń, włożyłem kluczyk do stacyjki, a on bez protestu odpalił. Przepakowałem graty, pożegnałem się, z Almotem i dziwnie cicho ruszyłem do Gdyni. Brakowało mi przez chwilę ryku sinika, zmieniła się pozycja z poziomu drogi na dach samochodów, mój chodzi cicho jak pszczółka. Mimo, że starałem się wycisną jak najwięcej z maszyny, a kiedy wpadłem na obwodnicę Gdańska odkręciłem manetkę do oporu to jazda pochłonęła następne cztery godziny. O dwudziestej dotarłem do domu, mieszane uczucia mi towarzyszyły, z jednej strony zadowolenie z wyprawy, szczęśliwy powrotu bez zbędnych przygód, ale też niedosyt, zbyt szybko wszystko się działo, tyle bym ciał zobaczyć, kopalnię złota, zamki dolnego śląska i wiele innych. Na taką wyprawę to i dwa tygodnie może być mało. Musicie mi wybaczyć z drogi powrotnej mam tylko jedną fotkę, a to wszystko przez pośpiech no i nic nie rzuciło mi się w oczy. Pokuszę się o małe posumowanie, choć nie wiem czy do końca będę obiektywny, ponieważ polubiłem Junaka M16 i coraz częściej myślę o tym, aby sprzedać mojego M20 i w to miejsce kupić ryczącą 350-tkę.
Może od osiągów
zaczniemy, choć nie jest to jego mocna strona to przecież nie oto chodzi w tym
modelu mamy się dostojnie kulać po ulicach, jednak, kiedy trzeba spokojnie
wystartuje z pod świateł z tyłu zostawiając puszki.
Na początku
przeszkadzał mi ryk silnika jednak, po pewnym czasie sprawa wyglądała zgoła
odmiennie, widziałem korzyść płynącą z tego rozwiązania, puszki jak baranki
rozchodzą się na odgłos ryku lwa, zwyczajnie jest bezpieczniej.
Mechanizmy działają
precyzyjnie, choć to motocykl testowy, siodło wygodne, zawieszenie twarde, ale
tak ma być to nie motocykl dla panienek.
Komfort, pod
warunkiem, że nie szukasz przygód po bieszczadzkich bezdrożach.
Jeśli jedziesz sam, a wątpię, że kiedykolwiek pojedziesz z
plecaczkiem w dalszą drogę można całkiem sporo zapakować, miałem założone dwie
boczne sakwy, plecak wypchany ciuchami, trzyosobowy namiot i śpiwór, co został
pod Radziejowem.
Klamki pracują
lekko, lusterka pokazują to, co należy, wszystkie dźwignie obsługiwałem w
grubych rękawicach i porządnych butach.
Spalanie moje
ulubione, przejechaliśmy prawie trzy tysiące, kiedy nie przekraczałem stówy
wystarczyły trzy litry wachy na sto kilometrów.
Czy pojechałbym
znowu? Bez zastanowienia, zresztą wszyscy, którzy mieli okazję przez te dwa
tygodnie usiąść na Junaku M16 mieli banana na dziobie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Kultura wypowiedzi nic nie kosztuje, zachęcam każdego do pisania komentarzy. Jeżeli jednak zamierzasz czepiać się błędów ortograficznych, chcesz komuś "dokopać" tylko dla tego, że zupa była za słona lub wściekasz się gdyż ktoś ma odmienne zdanie, a twój zasób słownictwa ogranicza się do przekleństw, to licz się z tym, że komentarz może zostać usunięty.