poniedziałek, 8 maja 2017

Junakiem RS125 Pro na II Rajd Bieszczadzki


A było to tak....
Siedziałem sobie w Lasach Janowski, do Czarnej Górnej zostało  około 250 km co przekłada się na 5 godzin jazdy,  czekam na poprawę pogody od północy leje z krótkimi przerwami.  Jak dotąd udało się całą drogę liczącą  ponad 1000 km przejechać suchym kołem.  W skrytości ducha liczę na cud i że jakoś to będzie.




A było to tak....
Siedziałem sobie w Lasach Janowski, do Czarnej Górnej zostało około 250 km, 5 godzin jazdy, czekam na poprawę pogody, od północy leje z krótkimi przerwami. Jak dotąd udało się całą drogę liczącą ponad 1000 km przejechać suchym kołem. W skrytości ducha liczę na cud i że jakoś to będzie.
Już wyjazd w sobotę był pod dużym znakiem zapytania, padało bez przerwy do trzynastej, wszyscy w domu mówili zostań, ja jednak siedziałem już jak na szpilkach, niczym astronauta w rakiecie, czekałem na okno startowe.
Kiedy tylko przestało padać, a prognoza dawała szansę na poprawę, szybko pojechałem po motocykl, równie szybko go spakowałem i co koń wyskoczy gnałem obwodnicą w kierunku Elbląga.
Miasto szybko minąłem, w planach był Frombork, ruch był mały, cel osiągnąłem po trzech godzinach od wyjazdu z domu. Trochę się pokręciłem, zrobiłem kilka zdjęć, pogoda nie nastrajała do zwiedzania byłem zmarznięty, szybko zacząłem się rozglądać za noclegiem w Fromborku, wszystko niestety było zajęte, skierowano mnie do Pogrodzia, do wioski było 10 km w kierunku na Elbląg, tam w starej szkole, która była ładnie wyremontowana dostałem nocleg, czystą pościel, dach nad głową i ciepło.
Noc minęła szybko, po 6 byłem gotowy do drogi, nie budziłem gospodarzy, motocykl wypchnąłem za bramę i dopiero wtedy go uruchomiłem. Serce zagrało, kierunek Frombork, Lidzbark Warmiński, Święta Lipka, Kętrzyn, dzień skończyłem w Stańczykach, byłem ciekawy mostów kolejowych, które wybudowali Niemcy po I wojnie światowej. Mosty przetrwały. jednak do niczego się nie nadają, kiedy przeszła przez ten rejon Armia Czerwona z mostów został sam beton, tory ruskie jak to mają w zwyczaju zabrali.
W Stańczykach kolejna agroturystyka, czysto, ciepło, świeże jaja, boczek. Na noc zatrzymało się dwóch chłopaków na enduro, mieliśmy o czym rozmawiać, nikomu nie przeszkadzał brak zasięgu.
Ranko wstałem, wychodzę na podwórze, na polach szron, a na Junaku lód, cala kanapa, zegary, wszystko oszronione.
Trzeba było poczekać, aż słonko wzejdzie.
Ze Stańczyków ruszyłem czerwonym szlakiem rowerowym, zwykła droga gruntowa, żadnych ludzi przez 30 km tylko motocykl, przyroda i ja.
Czaple, bociany, zające, lisy, drapieżne ptaki, których nie mogłem rozpoznać, cisza, spokój, słonko świeciło, zrobiłem się tego dnia naprawdę majowo. Jak dotąd najpiękniejszy dzień wyprawy.
Droga grantowa się skończyłem przy drogowskazie Hańcza, odkręciłem mocniej manetkę, chciałem zobaczyć najgłębsze jezioro w Polsce.
Z Hańczy ruszyłem w kierunku Suwałk, zajechałem na rynek, trochę się pokręciłem, ludzi jak na lekarstwo, dopiero po chwili do mnie dotarło, że to jest 1 maja.
Już miałem odjeżdżać, zrzucam motocykl z centralnej stopki, on odbił się przednim kołem od krawężnika i jak na mój gust opona cofnęła się zbyt głęboko. Zsiadam, sprawdzam, mam kapcia.
No tego jeszcze nie grali - pomyślałem, ciekawe jak to się skończy w święto pracy….
Skończyło się tak, że pomogłem sobie sam, okazało się że to nie dziura tylko nieszczelności na styku felgi i opony. Wystarczyła woda z mydłem i sprawa była załatwiona, z wrażenia pojechałem w kierunku granicy Litewskiej za miast do Białegostoku. Serdeczne pozdrowienia dla Wojtka i chłopaków na ścigaczach, którzy starali się pomóc w miarę możliwości.
Opona naprawiona, jednak nie budzi mojego zaufania z wrażenia ruszyłem w kierunku Litwy, dopiero przed granicą uświadomił mi to drogowskaz na Sejny. Skorzystałem z okazji, dzięki temu zobaczyłem klasztor w Sejnach i okolice, dalsza droga prowadziła do Augustowa.
W Augustowie odwiedziłem dawno nie widzianych przyjaciół. Bardzo się z tego spotkania ucieszyłem, tym bardziej, że wizyta nie była zapowiedziana, była kawa, szarlotka i chwila rozmowy.
Pożegnałem Augustów, kartacze, pierogi i ruszyłem na południe, szukać noclegu.
Na wyprawy zawsze zabieram ze sobą namiot i ani razu go nie rozbijam, taszczę go ze sobą tak na wszelki wypadek.
Rano ziąb, nic to, rumak spakowany, dosiadam go i wio, marznę do południa, nie pomaga gorąca kawa, przez nią tylko szybciej pędzi mnie w krzaki. Na siedemnastą staje w Janowie Lubelskim, znam to miasto, zatrzymuje się na chwile, szukam noclegu. W Doboszówce nikt nie odbiera telefonu, całe szczęście to nie jedyna agroturystyka w tym rejonie. Momoty Dolne, w sercu Lasów Janowskich, gospodarstwo agroturystyczne Agro-Rekreo, polecam świetna miejscówka.
Od północy pada, ciemno to widzę, całe szczęście około dziewiątej przestaje, Junak spakowany, płace rachunek i dalej na południe. Po drodze zabieram smaczną pamiątkę z Podlasia, przy drodze wystawiona była tablica, a na niej ktoś namalował jedno słowo- MIÓD.
Około południa rozpogodziło się na tyle, że zza chmur wyjrzało słońce, w końcu zrobiło się ciepło.
Do Bieszczadzkiej Przystani w Czarnej Górnej wjechałem około piętnastej.
Zająłem wiatę motocyklową, ledwo zdążyłem się rozpakować, przyjechał Piotrek z Anią, niestety samochodem, jak się okazało nie było w tym nic złego, wyciągnęli mnie na kolację do Wilczej Jamy.
Zupa z jelenia, dzika kaczka, do tego regionalne piwo Ursa, warto się wybrać w Bieszczady.
Czwartek spędziłem z Adamem, którego poznałem na Przystani, zrobiliśmy tego dnia 300km, zaliczając wodospady bieszczadzkie, na koniec weszliśmy na Połoninę Wetlińską do Chatki Puchatka.
W Czarnej zameldowaliśmy się dopiero o 22.
Piątek był początkiem Rajdu Bieszczadzkiego, na 16 trzeba było stawić się w Polańczyku i potwierdzić udział w imprezie, odebrać numer startowy, koszulkę, mapę trasy. Start dla naszych numerów był przewidziany w sobotę miedzy 9,30 a 10,30 trochę się spóźniliśmy, ponieważ ponownie zeszło powietrze z przedniego koła, całe szczęcie mam przyjaciół w Bieszczadach.
Warsztat do którego podjechałem był oddalony zaledwie o 300 metrów, Andrzej przeprosił wszystkich i zajął się moim kołem, całe szczęście to nie było przebicie tylko rozszczelnienie na styku felgi i opony. Trochę spóźnieni dotarliśmy na start Rajdu i od razu zostaliśmy wypuszczeni na trasę.
Kolejny raz byłem zadowolony, ponieważ organizatorzy zadbali o trasę, którą mieliśmy pokonać, były ruiny zamku, stare cerkwie, zawody, piękne widoki, przeprawa promem przez rzekę i wspaniały duch wśród zawodników, który objawił się w krytycznej sytuacji. Mój towarzysz, Adam miał wypadek, akurat jechaliśmy większa grupą, przejeżdżaliśmy remontowany most, mięliśmy zielone światło, dwa samochody jadące z naprzeciwka wjechały na most przy czerwonym świetle, spychając pierwszy motocykl, była to maszyna Adama na pobocze tam reszty dopełnił mokry piasek i motocykl wraz z kierowcą po groźnie wyglądających wygibasach zatrzymał się po lewej stronie uderzając o betonowe bariery. Całe szczęście nic się nie stało Adamowi i jego maszynie.
Wszyscy rzucili się na pomoc, został zatrzymany ruch, motocykl i kierowca zostali ściągnięci z ulicy,
Nastąpiły oględziny kierownika i jego maszyny, po kwadransie ruszyliśmy w dalszą drogę.
Mój Junak spisywał się podczas Rajdu znakomicie, co prawda pożarł dużo więcej paliwa niż normalnie, ale miał ku temu powody, przez prawie 200 km pełna rura na trzecim lub czwartym biegu, piątkę wbijałem sporadycznie. Latałem z wataha liczącą około 10 motocykli i nie goniłem w ogonie tylko trzymałem się czołówki, a przecież to tylko 125 ccm. Pogoda dopisał do połowy Rajdu, druga część była deszczowa i burzowa, jedni czekali na poprawę pogody, a reszta do której się zaliczałem z Adamem ruszyła na trasę nie zważając na warunki atmosferyczne. Junak RS125 Pro po raz kolejny spisał się znakomicie, podczas Rajdu jak i przez cały okres trwania wyprawy, nie stwarzał żadnych kłopotów, jechał, rwał do przodu na miarę swoich ograniczonych możliwości.
Największą przyjemność sprawił mi podczas powrotu, na trasie liczącej 827 km, z Bieszczadzkiej Przystani Motocyklowej w Czarnej Górnej do Gdyni, autostrada, deszcz, zimno, on ciągnie niezmordowany do domu, a ja mu śpiewam….
Wio koniku, a jak się postarasz
Na kolację zajedziemy akurat
Tobie owsa nasypiemy zaraz
A ja z miski smaczną zupę będę jadł





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Kultura wypowiedzi nic nie kosztuje, zachęcam każdego do pisania komentarzy. Jeżeli jednak zamierzasz czepiać się błędów ortograficznych, chcesz komuś "dokopać" tylko dla tego, że zupa była za słona lub wściekasz się gdyż ktoś ma odmienne zdanie, a twój zasób słownictwa ogranicza się do przekleństw, to licz się z tym, że komentarz może zostać usunięty.