A było to tak....
Siedziałem sobie w Lasach Janowski, do Czarnej Górnej zostało około 250 km co przekłada się na 5 godzin jazdy, czekam na poprawę pogody od północy leje z krótkimi przerwami. Jak dotąd udało się całą drogę liczącą ponad 1000 km przejechać suchym kołem. W skrytości ducha liczę na cud i że jakoś to będzie.
Siedziałem sobie w Lasach Janowski, do Czarnej Górnej zostało około 250 km co przekłada się na 5 godzin jazdy, czekam na poprawę pogody od północy leje z krótkimi przerwami. Jak dotąd udało się całą drogę liczącą ponad 1000 km przejechać suchym kołem. W skrytości ducha liczę na cud i że jakoś to będzie.
Już wyjazd w sobotę był do dużym znakiem zapytania, padało bez przerwy do godziny 13, wszyscy w domu mówili zostań, gdzie tam, już siedziałem jak na szpilkach i niczym astronauta w rakiecie, czekałem na okno startowe.
Kiedy tylko przestało padać, a prognoza pogody dawała szansę
na poprawę, szybko pojechałem po motocykl, równie szybko go spakowałem i co koń
wyskoczy gnałem obwodnicą w kierunku Elbląga.
Miasto szybko minąłem, w planach był Frombork, ruch był
mały, cel osiągnąłem po trzech godzinach
od wyjazdu z domu. Trochę się
pokręciłem, zrobiłem kilka zdjęć, pogoda nie nastrajała do zwiedzania byłem
zmarznięty, szybko zacząłem się rozglądać za noclegiem, w samym Fromborku o to trudno,
wszystko było zajęte, skierowano mnie do Pogrodzia, wioska położona 10 km od
Fromborka w kierunku na Elbląg, tam w starej szkole, która była ładnie
wyremontowana dostałem nocleg, czysta pościel, dach nad głową i ciepło.
Noc minęła szybko, po 6 byłem gotowy do drogi, nie budziłem
gospodarzy, motocykl wypchnąłem za bramę i dopiero wtedy go uruchomiłem.
Serducho zagrało, kierunek Frombork,
Lidzbark Warmiński, Święta Lipka, Kętrzyn, dzień skończyłem w Stańczykach,
byłem ciekawy mostów kolejowych, które wybudowali Niemcy po I wojnie
światowej. Mosty przetrwały. jednak do
niczego się nie nadają, kiedy przeszła przez ten rejon Armia Czerwona z mostów
został sam beton, tory ruskie jak to mają w zwyczaju zabrali.
W Stańczykach kolejna agroturystyka, czysto, ciepło, świeże
jaja, boczek. Na noc zatrzymało się dwóch chłopaków na enduro, mieliśmy o czym
rozmawiać, nikomu nie przeszkadzał brak zasięgu czy papugi w TV.
Ranko wstałem, wychodzę na podwórze, na polach szron, a na
Junaku lód, cala kanapa, zegary, wszystko było oszronione.
Trzeba było poczekać, aż słonko wzejdzie.
Ze Stańczyków ruszyłem czerwonym szlakiem rowerowym, nie to
nie asfalt, tylko zwykła droga gruntowa, żadnych ludzi przez ponad 30 km tylko
motocykl, przyroda i ja.
Czaple, bociany, zające, lisy, drapieżne ptaki, których nie
mogłem rozpoznać, cisza, spokój, słonko świeciło, zrobiłem się tego dnia
naprawdę majowo. Jak dotąd
najpiękniejszy dzień wyprawy.
Droga grantowa się skończyłem przy drogowskazie Hańcza, odkręciłem mocniej
manetkę, chciałem zobaczyć najgłębsze jezioro w Polsce. Jezioro leży w niecce
otoczone lasami, jednym słowem jest piękne, warto tam pojechać.
Z Hańczy ruszyłem w kierunku Suwałk, zajechałem na rynek,
trochę się pokręciłem, ludzi jak na lekarstwo, dopiero po chwili do mnie
dotarło, że to jest 1 maja.
Już miałem odjeżdżać, zrzucam motocykl z centralnej stopki,
on odbił się przednim kołem od krawężnika i jak na mój gust opona cofnęła się
zbyt głęboko. Zsiadam, sprawdzam, mam kapcia.
No tego jeszcze nie grali - pomyślałem, ciekawe jak to się
skończy w święto pracy….
Skończyło się tak, że pomogłem sobie sam, okazało się że to
nie dziura tylko nieszczelności na styku felgi i opony. Wystarczyła woda z
Ludwikiem i sprawa była załatwiona, z wrażenia pojechałem w kierunku granicy
Litewskiej za miast do Białegostoku. Serdeczne pozdrowienia dla Wojtka i
chłopaków na ścigaczach, którzy starali się pomóc w miarę możliwości.
Opona naprawiona, jednak nie budzi mojego zaufania z
wrażenia ruszyłem w kierunku Litwy, dopiero przed granicą uświadomił mi to
drogowskaz na Sejny. Skorzystałem z okazji, dzięki temu zobaczyłem klasztor w
Sejnach i okolice, dalsza droga prowadziła do Augustowa.
Odwiedziłem przyjaciół dawno nie widzianych, bardzo się z
tego spotkania ucieszyłem, tym bardziej, że wizyta nie była zapowiedziana, była
kawa, szarlotka i chwila rozmowy.
Pożegnałem Augustów, kartacze, pierogi i ruszyłem na
południe szukać noclegu.
Przez całą drogę namiot wiozłem i ani razu go nie rozbiłem,
spróbuję się oduczyć zabierania rzeczy na wszelki wypadek.
Rano ziąb, nic to, rumak spakowany, dosiadam go i wio,
marznę do południa, nie pomaga gorąca kawa, przez nią tylko szybciej pędzi mnie
w krzaki. Na siedemnastą staje w Janowie Lubelskim, znam to miasto, zatrzymuje
się na chwile, szukam noclegu. W Doboszówce nikt nie odbiera telefonu, całe
szczęście to nie jedyna agroturystyka w tym rejonie. Momoty Dolne, w sercu
Lasów Janowskich, gospodarstwo agroturystyczne Agro Rekreo, polecam świetna
miejsce.
Od północy pada, ciemno to widzę, całe szczęście około
dziewiątej przestaje, Junak spakowany, place rachunek i dalej na południe. Po
drodze zabieram smaczną pamiątkę z Podlasia, przy drodze wystawiona była
tablica, a na niej ktoś namalował jedno
słowo- MIÓD.
Około południa rozpogodziło się na tyle, że zza chmur
wyjrzało słońce, temperatura wyraźnie poszlako góry, w końcu zrobiło się
ciepło.
Do Bieszczadzkiej Przystani w Czarnej Górnej wjechałem około
godziny piętnastej.
Zająłem wiatę motocyklową, ledwo zdążyłem się rozpakować,
przyjechał Piotrek z Anią, niestety samochodem, jak się okazało nie było w tym
nic złego, wyciągnęli mnie na kolację do Wilczej Jamy.
Zupa z jelenia, dzika kaczka, do tego regionalne piwo Ursa,
warto się wybrać w Bieszczady.
Czwartek spędziłem z Adamem, którego poznałem na Przystani, zrobiliśmy
tego dnia około 300km, zaliczając wodospady bieszczadzkie, na koniec weszliśmy
na Połoninę Wetlińską do Chatki Puchatka.
W Czarnej zameldowaliśmy się dopiero o 22.
Piątek był początkiem Rajdu Bieszczadzkiego, na 16 trzeba było
stawić się w Polańczyku i potwierdzić udział w imprezie, odebrać numer
startowy, koszulkę, mapę trasy. Start dla naszych numerów był przewidziany w sobotę miedzy 9,30 a 10,30 trochę
się spóźniliśmy, ponieważ ponownie zeszło powietrze z przedniego koła, całe
szczęcie mam przyjaciół w Bieszczadach.
Warsztat do którego podjechałem był oddalony zaledwie o 300 metrów,
Andrzej przeprosił wszystkich i zajął się moim kołem,
całe szczęście to nie było przebicie tylko rozszczelnienie na styku felgi i
opony. Trochę spóźnieni dotarliśmy na start Rajdu i od razu zostaliśmy
wypuszczeni na trasę.
Kolejny
raz byłem zadowolony, ponieważ organizatorzy zadbali o trasę, którą mieliśmy
pokonać, były ruiny zamku, stare cerkwie, zawody, piękne widoki, przeprawa
promem przez rzekę i wspaniały duch wśród zawodników, który objawił się w
krytycznej sytuacji. Mój towarzysz, Adam miał wypadek, akurat jechaliśmy
większa grupą, przejeżdżaliśmy remontowany most, mięliśmy zielone światło, dwa
samochody jadące z naprzeciwka wjechały na most przy czerwonym świetle, spychając
pierwszy motocykl, była to maszyna Adama
na pobocze tam reszty dopełnił mokry piasek i motocykl wraz z kierowcą
po groźnie wyglądających wygibasach zatrzymał się po lewej stronie uderzając o
betonowe bariery. Całe szczęście nic się nie stało Adamowi i jego maszynie.
Wszyscy
rzucili się na pomoc, został zatrzymany ruch, motocykl i kierowca zostali ściągnięci
z ulicy,
Nastąpiły
oględziny bikera i jego maszyny, po 15 minutach ruszyliśmy w dalszą drogę.
Mój
Junak spisywał się podczas Rajdu znakomicie, co prawda pożarł dużo więcej
paliwa niż normalnie, ale miał ku temu powody, przez prawie 200 km pełna rura
na trzecim lub czwartym biegu, piątkę wbijałem sporadycznie. Latałem z wataha liczącą około 10 motocykli i nie
goniłem w ogonie tylko trzymałem się czołówki, a przecież to tylko 125 ccm.
Pogoda dopisał do połowy Rajdu, druga część była deszczowa i burzowa, jedni
czekali na poprawę pogody, a reszta do
której się zaliczałem z Adamem ruszyła na trasę nie zważając na warunki
atmosferyczne. Junak RS125 Pro po raz kolejny spisał się znakomicie, podczas
Rajdu jak i przez cały okres trwania wyprawy, nie stwarzał żadnych kłopotów,
jechał, rwał do przodu na miarę swoich
ograniczonych możliwości.
Największą
przyjemność sprawił mi podczas powrotu, na trasie liczącej 827 km, z
Bieszczadzkiej Przystani Motocyklowej w
Czarnej Górnej do Gdyni, autostrada, deszcz, zimno, on ciągnie niezmordowany do
domu, a ja mu śpiewam….
Wio koniku, a jak się
postarasz
Na kolację zajedziemy akurat
Tobie owsa nasypiemy zaraz
A ja z miski smaczną zupę będę jadł
Na kolację zajedziemy akurat
Tobie owsa nasypiemy zaraz
A ja z miski smaczną zupę będę jadł
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Kultura wypowiedzi nic nie kosztuje, zachęcam każdego do pisania komentarzy. Jeżeli jednak zamierzasz czepiać się błędów ortograficznych, chcesz komuś "dokopać" tylko dla tego, że zupa była za słona lub wściekasz się gdyż ktoś ma odmienne zdanie, a twój zasób słownictwa ogranicza się do przekleństw, to licz się z tym, że komentarz może zostać usunięty.