środa, 3 czerwca 2015

Nieudana wyprawa do Genui.

Suzzano 3 czerwca 2015r.
Po dwóch dniach odpoczynku ruszyłem do Genui, rano miałem problem z internetem moja karta SIM została zablokowana, musiałem wrócić do Piacenzy do sklepu, w którym ją kupiłem.
We Włoszech to nie takie proste podłączyć się do internetu nawet posiadając kartę prepaid. Trzeba mieć numer telefonu zarejestrowany wa Włoszech, chcąc nie chcąc kupiłem również kartę do telefonu. Wszystko po włosku na szczęście moi gospodarze wywiązali się z tego wzorowo, jednak na drugi dzień karta została zablokowana. Cóż było począć wziąłem dupę w troki i pojechałem z powrotem do Piacanzy. Jak już panie w sklepie uporały się z problemem mogłem ruszyć w drogę. Na zegarku dochodziła 12. Wydawało mi się, że to dobry czas i do Genui dojadę maksymalnie na 18, to tylko 126 km.
Pierwszym etapem było Bobio i kamienny most wybudowany 2000 lat temu. Droga prosta, równa jak na stole. Po drodze zatrzymałem się na chwilkę na małe zakupy, wchodzę do sklepu, a właściciel podchodzi do mnie z tacą pełną różnych gatunków sera i zaprasza do degustacji, który lepszy trudno powiedzieć każdy inny wszystkie wyjątkowe. Byłem w rozterce na koniec kupiłem włoską mortadele, mówię wam palce lizać do tego bułkę wielkością przypominającą nasze paryskie. Na odchodnym dostałem wielki, smaczny, plaster salami.

 Za każdym razem kiedy poznaje nowych ludzi przedstawiamy się z imienia i mówię skąd jestem, zawsze temu towarzyszy ta sama reakcja
 - Polonia, si.
- Następuje przy tym znaczące kiwanie głową.
Dodaje jeszcze Italia bella i już jestem u siebie.
Tak więc jadę do Bobio na horyzoncie granatowe chmury myślę sobie - ale leje.
Mijam motocyklistę, który palcem wskazuje na niebo, to ostrzeżenie było w dobrym miejscu, gdyż właśnie wjechałem na most w miasteczku o nazwie Perino, zaraz był zjazd i udało mi się znaleźć miejsce, w którym mogłem się schować.
Od razu zaczęło padać, po chwili dołączyła para na motocyklu.
Jak się okazało był to ojciec z córką, Alessandro i Marta w podróży po Włoszech, w trakcie rozmowy dowiedziałem się, że to ich podróż pożegnalna, Marta na rok wyjeżdżała do Nowej Zelandii na studia i do pracy. Alessandro był tym faktem bardzo zmartwiony jak to powiedział, jego serce płacze. W ogóle mu się nie dziwie, Marta w Paryżu spotkała naszych rodaków, którzy pierwsze co to nauczyli "rzucać mięsem".  Słowo "kurwa" opanowała doskonale.

Pisząc ten tekst zajadam się serem, który dostałem od gospodarzy ma wyjątkowy smak i zapach, ten ostatni jest szczególnie wyjątkowy :) intensywny jak cholera, ale za to bardzo smaczny, więc go nie wącham tylko pożeram.
Jeśli już jesteśmy przy temacie kulinarnym, wczoraj rozstawiając namiot, sąsiadka moich gospodarzy spytała czy zjem z nimi obiad. Radzę nie odmawiać, aby nikt nie pomyślał o was "grubianin"
Tak wiec uczestniczyłem w świątecznym obiedzie, gdyż tego dnia Włochy obchodzą swoje święto narodowe.
Kiedy wszyscy zasiedli do stołu obowiązkowo myjąc ręce, głowa domu czyli mąż pani Marty złożył modlitwę. Były grilowane ziemniaki, pieczony i gotowany kurczak, koktajlowe pomidory, sałata i pieczywo, do picia soki, woda i piwo. Po obiedzie, gospodyni postawiła na stole sześć różnych ciast, była kawa i domowe nalewki oraz wino. Przy stole spędziliśmy ponad dwie godziny, była nauka języka polskiego, z młodzieżą rozmawiałem o Wiedźminie, historii Polski oraz Włoch. Byłem pozytywnie zaskoczony ich wiedzą na temat naszego kraju.
Pewnie czytając myślicie, że to już koniec, nic podobnego, otóż wstałem od stołu, pożegnałem gości i gospodarzy, ruszyłem do "siebie".
Nie minęła godzina przyjechali moi gospodarze i zaczęło się wszystko od początku. Tym razem głównym daniem była prawdziwa włoska pizza, ja zostałem szczególnie uhonorowany, dostałem dwie :) w tym jedna neapolitańska. Było piwo, wino, ciasto, kawa, lody. Myślałem, że padnę, ale jak to ja Polak na włoskiej ziemi nie zjem? Jak trzeba całe Włochy zjem, ku chwale Ojczyzny, uff.
Nie takie Polacy bitwy wygrywali, dałem radę.

Wróćmy na drogę, deszcz przestał padać, pożegnałem Alessandro i Martę, ruszyliśmy każdy w swoją stronę.
Do Bobio było ok 10 km, po deszczu wyszło słońce, pogoda zrobiła się iście włoska.
Miasteczko położone jest na wzgórzu frontem do rzeki i mostu,  dawniej zamek ten bronił przeprawy, otoczony był kamiennym murem, którego obecnie został jedynie fragment.
Objechałem miasteczko, zaparkowałem osiołka pod murem niedaleko mostu i ruszyłem z bliska obejżeć ów liczący 2 tyś lat zabytek. Od końca do końca budowla ma 500 metrów długości, kiedy przeszedłem na drugą stronę byłem nagrzany jak piec chlebowy, zszedłem z mostu nad rzekę i zanurzyłem głowę w jej nurcie, było przyjemnie.
Z Bobio ruszyłem trasą 1000 zakrętów, pierw myślałem, że to raj motocyklistów, droga niczym piękna kobieta jest śmiertelnie niebezpieczna o czym przekonałem się sam na własnej skórze. Wiedziałem wcześniej że to będzie trudna przeprawa, ale nie wiedziałem że ta droga to również cmentarz dla dziesiątków bikerów rocznie. Włosi pędzą po tej drodze jak szaleni, na zakrętach prawie kładą się na asfalcie, ja jechałem pomiędzy 25 a 45 km/h a i tak wyrżnąłem orła.
Byłem już prawie przed celem, mijam kolejny ostry zakręt, jadę wolno, aż tu nagle zza następnego za zakrętu wyskoczył szybko samochód, było to tak gwałtowne, a ja w łuku drogi, chciałem trochę zwolnić i nacisnąłem przedni hamulec.
Poleciałem razem z junakiem, głową wyrżnąłem o asfalt, kamera połamana, skrzywiona klamka, połamana obudowa lampy, całe szczęście, że mimo żaru z nieba cały czas jeżdżę w motocyklowych spodniach z protektorami. Cały impet poszedł na kolano i ochraniacz. Od uderzenia otworzył się wlew paliwa, a ja świeżo zatankowany pod korek, waha się leje, próbuje podnieść junaka, ale z tymi tobołami to nie takie proste na dodatek ślizgam się na benzynie. Na pomoc pospieszył mi ów szybki kierowca. Stawiamy junaka ja mam całą dłoń we krwi, szybkie oględziny i okazało się, że to tylko powierzchowne rany, jeszcze nie czuje, że noga oberwała adrenalina robi swoje Włoch wskazuje moja nogę, a na kolanie dziura w spodniach jakby ktoś wywalił do mnie z 45tki. Szybko spuszczam spodnie, oceniam zniszczenia, całe szczęście wszystko poszło na protektor kolano tylko stłoczone.  Wyciągami apteczkę oklejam rany, kobieta, która jechała również samochodem polewa mi wodą ręce abym mógł je trochę obmyć zanim nałożę opatrunki. Okazało się, że sakwy zamortyzowały upadek. Teraz dopiero oceniam szkody, wyszło na to, że można jechać dalej, jeszcze tylko kilka zdjęć na gorąco, sprawdzam toboły,  pożegnałem nie mniej wystraszonych Włochów i pojechałem dalej.
Do Genui dojechałem po 22, zanim dotarłem do centrum było po 23.
Moje poszukiwania kempingu spełzły na niczym, informacje w sieci mocno nie aktualne. Jedyny jaki znalazłem był zamknięty na głucho na bramie wisiał łańcuch z kłódką.
Przejechałem całe miasto oraz dwa następne w końcu droga zaprowadziła mnie znowu w górę. Zatrzymałem się na chwile na zamkniętej stacji benzynowej aby przez chwilę na spokojnie się zastanowić co dalej.
Postanowiłem ruszyć drogą w nadziei, że może gdzieś kawałek placyka znajdę, to rozbije namiot. Nic z tego dotarłem na szczyt, a tu małe miasteczko, znalazłem cichy parking, motocykl schowałem za terenówką .
Rozejrzałem się wokoło i znalazłem fajne miejsce przy tawernie, czysto, ciemno, cicho. Długo się nie zastanawiałem, wyciągnąłem karimatę i śpiwór i walnąłem się jak kłoda.
pomyślałem sobie - a w dupie, co mi zrobią.

Tak przekimałem do 5 rano, zjadłem śniadanie wypiłem kawę, moja miejscówka okazała się całkiem fajna z parkingu rozpościerał się widok na panoramę gór. Wyszły całkiem ładne zdjęcia. Kiedy już byłem spakowany wybiła siódma, Włosi otwierali swoje kafejki, skorzystałem z okazji i zmówiłem kawę, humor od razu się poprawił. Postanowiłem wrócić do Suzzano i podrukować nogę przez kilka dni, junak również wymagał uwagi miał skrzywioną dźwignię zmiany biegów po tym jak przewrócił się na parkingu w Genui.
Droga powrotna odbyła się bez dodatkowy wrażeń i na 11 byłem tam skąd wyruszyłem do Genui. Mieszkańcy nawet lekarza na mnie nasłali :) Za dwa dni ruszam ponownie tym razem inną trasą.

Wyprawę napędza AlMot  - producent Nowych Junaków

Kamerę S70 udostępnia AEE Polska 

Torby podróżne udostępnił AGM - Torby i akcesoria motocyklowe.

Motocykl do wyprawy przygotował autoryzowany  serwis motocykli Junak firma Master z Gdyni.

Jeansy z kevlarem na ciepłe dni zapewnił MottoWear 
































Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Kultura wypowiedzi nic nie kosztuje, zachęcam każdego do pisania komentarzy. Jeżeli jednak zamierzasz czepiać się błędów ortograficznych, chcesz komuś "dokopać" tylko dla tego, że zupa była za słona lub wściekasz się gdyż ktoś ma odmienne zdanie, a twój zasób słownictwa ogranicza się do przekleństw, to licz się z tym, że komentarz może zostać usunięty.