czwartek, 11 czerwca 2015

Do Wiecznego Miasta - Powrót

                         
Gdynia 11 czerwca 2015r.

Podczas powrotu do domu było wszystko, pomoc na drodze, ratownicy na motocyklach, ambulans, niemiecka policja, nocna wizyta w klinice w Pegnitz, deszcz, ulewy, hipotermia i euforia.


Jak myślicie ile można spać w namiocie nagrzanym jak piekarnik tuż przed włożeniem do środka kurczaka? Wytrzymałem 1,5 godziny, wstałem mokry jak szczur, znów zwinąłem obóz, wsiadłem na Junaka dałem ogień na cylinder i ruszyłem w kierunku autostrady. Przed wjazdem spytałem Austriaka na motocyklu czy to kierunek na Niemcy – ja -, usłyszałem w odpowiedzi i już po chwili wyrwałem bilet z automatu, wbiłem się w sznur pojazdów kierujących się w kierunku Insbrucka.
Alpy po raz drugi, mogę tak bez końca, piękne, majestatyczne, ośnieżone, radość dla ciała i duszy, to nic, że tak wolno wspinamy się pod górę, na liczniku ledwo 65 km/h, samochody bezpiecznie nas omijają, głowa kręci mi się niczym antena radaru, cudo, dech zapiera, aż chce się tu zostać, Alpy - wisienka na torcie wyprawy.

Kiedy osiągamy maksymalne wzniesienie, droga praktyczniejsze cały czas prowadzi w dół, mkniemy niczym lawina, przelatujemy przez tunele niczym pocisk przez koszulę, tylko czekam na jakiś parking aby zrobić kilka zdjęć.

Jest, zatrzymać się, lecę do sklepu i tu popełniam błąd, zamiast wody kupuje red bulla, ależ on smakuje, zimny, orzeźwiający, stawia na nogi. biegam po parkingu, robię zdjęcia i obserwuje jak inni motocykliści z zaciekawianiem oglądają moją maszynę. Na kolejnym parkingu, zostaje zaczepiony przez bikera podróżującego z partnerką, pyta skąd jadę, dokąd zmierzam, gdzie byłem i na końcu pyta
 - na tej maszynie?
 - tak
 - a co to za motocykl?
 - Polski Junak.
 - niemożliwe!
 - a jaką ma pojemność?
 - 125ccm - ile? - No 125 mówię
 - to nie możliwe

  Tak mniej więcej prawie za każdym razem wyglądał dialog. Na koniec spytałem Niemca ile dał za swoje moto i tu znów ciąg słów, że to niemożliwe, aby taki motocykl kosztował 1,500 euro.

Kolejny parking, tym razem spotykam kierowców tirów, jednego Litwina i jednego Włocha, temu ostatniemu zepsuła się maszyna. Mam szczęście do Włochów, jak tylko wspomniałem, że właśnie wracam z Rzymu chce koniecznie zatrzymać mnie na obiad, który właśnie gotuje.
Wykręcam się jak mogę, wreszcie mówię, żonka czeka w domu nie pozwól je czekać dłużej. Pomogło, już zakładam kask kiedy Włoch łapie mnie pod rękę ciągnie i mówi, że rano był kolega z transportem arbuzów i rozdawał wszystkim kierowcom na parkingu. Mój Italiano miał największego arbuza jakiego widziałem, wyciągnął, bardziej kordelas niż nóż i wykroił spory kawał , wręczył mi, oczywiście go pożarłem, był pyszny. Pożegnałem się z kierowcami i przed odjazdem zerknąłem na prawą nogę coś było nie tak. Sina spuchnięta, oj, a co to? Nie boli, ale puchnie? Nic dobrego.

Siadam i jadę, już nie widzę gór, zaczynam się zastanawiać jaka może być przyczyna tego stanu, przecież nigdzie się nie uderzyłem. A jednak, pięć dni temu miałem wypadek, przyszło mi do głowy, że to wylew, może pękło jakieś naczynie i dopiero teraz wyszło na wierzch.

No i się zaczęło, ciśnienie mi skoczyło, czuję, że tracę siły na czoło wystąpił zimny pot, jeszcze trochę, a spadnę z moto na pysk. Łapię klamki, zdążyłem się zatrzymać, zwlokłem się z kanapy i bęc spadłem prosto na cztery litery. Jeszcze jestem przytomny, łapię za telefon, dzwonię na numer alarmowy, nie bardzo mogę dogadać się z koordynatorem, nie pamiętam jak jest noga po angielsku i niemiecku. Macham ręką, wzywam pomocy, zatrzymuje się BMW, wychodzi mężczyzna, przekazuje mu telefon, pokazuję nogę i głowę sugerując, że kreci mi się w głowie. Po pięciu minutach podjeżdża ratownik medyczny na motocyklu, po kolejnych minutach jest ambulans.
Wstępne badanie, wywiad, co robiłem przez ostatnią dobę, co jadłem, co piłem no i wyszło, że zamiast wody piłem red bulle. Jednym duszkiem opróżniam 1,5 litrową butelkę wody, jest mi zdecydowanie lepiej. Chcą mnie zabrać do szpitala, ale co z Junakiem? Motocyklem ma zająć się policja, o nie jeszcze nie umieram. Kolejna propozycja abym wynajął pokój w hotelu i odpoczął. To rozsądne rozwiązanie, ratownik na motocyklu konwojuje mnie do hotelu. Wynajmuję pokój, biorę prysznic i padam na łózko, śpię bite osiem godzin.
Wieczór, dochodzi dwudziesta, kręcę się po pokoju jak pies, co tu robić, jak to stwierdził pewien Pan miałem syndrom powrotu do domu. Decyzja zapada, opuchlizna na nodze zeszła, czyli nie jest tak źle.

Zdaje klucze, recepcjonista mocno zdziwiona, na odjezdnym dostaje dwie butelki wody zamiast śniadania. Po trzech godzinach przystanek, trzeba zatankować no i napić się kawy. Zerkam na nogę i już nie na żarty proszę właściciela stacji aby sprowadził ambulans. On jednak mówi, ze dwa kilometry od stacji jest klinika i mogę tam podjechać. Wsiadam i jadę, ulice nie oświetlone, sceneria jak w dobrym horrorze, jest klinika, podchodzę do drzwi zerkam do środka, a tam pusto, obok domofon i nakierowana na mnie kamera, naciskam guzik i proszę o pomoc w języku angielskim. Szczęka zamek drzwi się otwierają, wchodzę do środka, słyszę ponownie zamek tym razem blokadę. Pusto, nikogo nie ma, nikt nie odpowiada na moje halo.

Po 30 minutach schodzi pielęgniarka, zabiera mnie na piętro, czekam jeszcze godzinę na swoją kolejkę. Badanie krwi, EKG, oględziny i wywiad, pada diagnoza infekcja, uff. Położyli do łóżka, podłączyli kroplówkę, zastrzyk w brzuch prawdopodobnie antybiotyk, zasnąłem, obudziły mnie szepty nad głową po niemiecku. Udaję śpiącego, makabra co za język, coraz mniej mi się tu podoba, chcę zadzwonić do żony, ja ja no problem, a tu bach zabierają mi telefon, dość, ubieram spodnie, kosa w kieszeni, idę do pielęgniarki i proszę, aby przyszedł lekarz, za pomoc dziękuję jadę do domu.

Jeszcze próbują zatrzymać, jeszcze perswadują, mam leżeć dwa trzy dni, tak sobie myślę - co im tak zależy na jakimś Polaku, nawet nie będę wiedział jak mi nerkę wytną, podłącza kroplówkę i tyle. A ja tu sam, bez kontaktu z rodziną, nikt nie wie gdzie jestem. Moje stanowisko jest twarde jadę i niech nikt nie wchodzi mi w drogę, taki byłem zdeterminowany. Na koniec pielęgniarka zwraca się do mnie Herr Troka i pokazuje okno, a tam grzmoty, błyskawice i deszcz. Patrzę przez okno i tak sobie myślę  - jebał to pies i tak pojadę.
A na głos do Niemców - Nie takie bitwy Polacy wygrywali. Auf Wiedersehen 

Zszedłem na parter po schodach, już nawet winda była podejrzana, szybko ubrałem się, odpalam Junaka i ruszam w deszczu na autostradę, mam do pokonania ponad 450 km.


 To była najbardziej, koszmarna droga w moim życiu, na przemian deszcz i ulewa, ani chwili bez deszczu. Byłem cały przemoczony, dwa razy się przebierałem, 40 kilometrów przez Zgorzelcem, zatrzymałem się na stacji, schodzę i czuję mam stan początkowy hipotermii, ledwo chodzę, człapię do baru, zamawiam obiad i kawę, jest lepiej jakoś wytrzymam te 40 kilometrów. Kiedy przekraczam granicę, ogarnia mnie euforia, szczęście no czegoś takiego jeszcze nie przeżyłem. Jestem w Domu...Polska, dziś jestem gotowy bronić jej granic, choć to nigdy nie ulegało mojej wątpliwości, ale od tego momentu mam pełną świadomość dla czego.

 Kilka kilometrów od granicy jest hotel, udało mi się wytargować dobra cenę i mam dwuosobowy pokój z łazienką, dostępem do internetu oraz TV i to wszystko po Polsku.

Dwa dni leżenia do góry kołami, czekałem na lepszą pogodę, dopiero w środę 10 czerwca mogłem ruszyć na ostatni etap ze Zgorzelca do Gdyni.

Obyło się bez przygód ponad 600 km to dla nas tyle co nic, po drodze w okolicy Poznania Junak zaczyna szarpać, wymieniam świece, ale się okazało, że wystarczyło zatankować, być może do zbiornika dostała się odrobina wody.

Zanim jednak dotarłem do domu, miałem jeszcze jedno spotkanie po drodze, otóż dostałem zaproszenie z AlMotu, "jeśli trasa powrotna będzie prowadziła przez Bydgoszcz". Takiego zaproszenia pominąć nie można, w Złotnikach Kujawskich byłem po 12, musiałem trochę poczekać, gdyż sezon jest w pełni i firma pracowała na najwyższych obrotach. Jakież było moje zaskoczenie, kiedy dowiedziałem się iż części, które uległy zniszczeniu pod Genuą są od kilku dni przygotowane i tylko czekają na odbiór, jeszcze większym zaskoczeniem był fakt, że to był prezent.
Na koniec, Prezes AlMotu, zaprosił mnie do biura, był bardzo ciekawy relacji z wyprawy, jak sprawował się motocykl, ile kilometrów przejechałem, jakie było spalanie, czy jestem zdrowy i cały?
Miałem okazję zrelacjonować całą wyprawę ze szczegółami.
Jeszcze raz dziękuję Panu Prezesowi za zaufanie i możliwość realizacji marzeń.

To koniec, za mną ponad 6 tyś km, bagaż doświadczeń, nowe znajomości, nowe miejsca, wystarczyły dwa dni spokoju, a ja już planuję następną wyprawę. Tym razem Bałkany.


Ale to już inna historia, zobaczymy czy puści mnie Żonka, tak naprawdę, to po Rzymie do Niej tak gnałem.
Pozdrawiam, Jaskiniowiec.
ps. oczywiście komentarze mile widziane :)




















































Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Kultura wypowiedzi nic nie kosztuje, zachęcam każdego do pisania komentarzy. Jeżeli jednak zamierzasz czepiać się błędów ortograficznych, chcesz komuś "dokopać" tylko dla tego, że zupa była za słona lub wściekasz się gdyż ktoś ma odmienne zdanie, a twój zasób słownictwa ogranicza się do przekleństw, to licz się z tym, że komentarz może zostać usunięty.