Dziś pisząc kolejny post o mojej Junakiem wyprawie do Włoch mogę potwierdzić to co w swojej pierwszej książce napisał Wojciech Cejrowski, o wyższości podróżowania samotnie. To co mnie spotkało na drodze do Genui pewnie by się nie zdarzyło gdybym jechał w grupie.
Za Piacenzą zacząłem szukać kempingu lub miejsca na nocleg.
Niestety było to dość skomplikowane, tu po prostu nie ma lasów tylko jakieś chaszcze, a na domiar złego ciężko zjechać z drogi na pole tak jak to jest w Polsce.
Moje spotkanie z Proboszczem wyglądał mniej więcej tak:
ja - Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus -
k - do you speak English?-
ja - little -
k - do you speak French? -
ja - no -
k - do you speak German? -
ja - no -
Na końcu ja zadałem pytanie księdzu.
- do you speak Polish? -
Ksiądz Proboszcz władający biegle, niemieckim, francuskim, angielskim tego dnia żałował, że nigdy nie nauczył się języka polskiego, a ja odebrałem nauczkę, za brak zaangażowania na lekcjach angielskiego i rosyjskiego. Padre jak to mówią włosi cierpliwie wysychał mojej opowieści i ku mojemu zaskoczeniu, zgodził się pomóc.
Choć słowo „pomoc” tu nie pasuje, On się mną zwyczajnie zaopiekował.
Trzeci dzień we Włoszech był pełen pozytywnych wrażeń. Zaczęło się od wyjazdu z hotelu, chociaż nie było to takie proste. Wstałem jak zwykle o czwartej nad ranem, procedura taka jak zawsze, czyli toaleta, a potem pakowanie. Gotowy do drogi byłem około 6. Recepcja jednak zaczynała pracę od siódmej, co zrobić, trzeba było poczekać. Jak już załatwiłem formalności ruszyłem drogą na Bolzano.
Trasa, piękna, jechałem obok autostrady, wzdłuż pasma Dolomitów, co chwilę ukazywały się na szczytach lub zboczach zamki lub małe fortalicje. Cala dolina usiana miasteczkami i winnicami.
Ciężko było przejechać obok, aby nie zrobić zdjęcia.
Gdzieś w połowie drogi natknąłem się na otwarty sklep spożywczy, dobrze się złożyło gdyż¿ bylem już głodny. Kilka bułek, kawał wyśmienitego sera i pomidorki koktajlowe załatwiły sprawę. Tak pocieszony, na krótką chwilę wjechałem do miasteczka po przeciwnej stronie sklepu. Trzeba być poetą aby opisać to pięknie. To niesamowite, że ludzie tam żyją. Miasteczko tętni życiem. Wąskimi uliczkami przeciskają się skutery i samochody, przy stolikach obok kawiarenek siedzieli panowie i o czymś dyskutowali. Włoszki spędzały czas na balkonach osłonięte od słońca, roślinnością lub płótnem. Na placu grupa przygotowywała festyn. Jak bardzo to się różni, od tego jak wygląda teraz Polska, tak było i u nas jeszcze 20-30 lat temu. Wąskie uliczki, drewniane bramy, wewnętrzne krużganki, drewniane balkony, w każdym oknie drewniane okiennice, pozamykane lub delikatnie uchylone. Przechadzając się uliczkami, poczułem zapach cygar, wymieszanego z zapachem kawy. Nie trzeba było już nic więcej, byłem oczarowany.
Z Bolzano ruszyłem na Veronę za każdym razem trochę kluczyłem.
Uwierzcie będą tam pierwszy raz można się pogubić Potem była Montova, i Cremona. Kilometry mijały w baku ubywało benzyny, trzeba było skorzystać ze stacji, niestety pod koniec dnia czynne były już tylko stacje samoobsługowe. .
Tak dotarłem do Piacenzy, minąłem miasto i zacząłem szukać kempingu, było już po 19, a w kołach miałem kolejnych ponad 450 kilometrów.
Ksiądz siê ogarnął i poprosił abym pojechał za nim, coś mówił o boisku za kościołem kilka kilometrów dalej.
To było Suzzano. Trafiłem akurat na małą uroczystość, właśnie tego dnia po mszy czterech mężczyzn obnosi po ulicach, figurę Madonny. W uroczystści uczestniczy cała społeczność, dziewczynki sypią płatki kwiatów, cała droga oświetlona jest lampionami, a wszyscy trzymają w rękach zapalone świece. Chciałem być niewidzialny tego dnia, taka uroczystość, a tu obcy. Kiedy jednak zaczęła się się msza chciałem jej posłuchać, stanąłem przed kościołem przy drzwiach. Nagle ksiądz przerywa, opowiada co go dziś spotkało, że na parafię podjechał Polak w drodze do Rzymu i że za kościołem na boisku rozbije namiot. Zaprosił mnie do świątyni tak aby wszyscy widzieli, poprosił abym się z imienia przedstawił, wszyscy jak na komendê odwrócili się w moją stronę, pozdrowiłem wszystkich po polsku i podziękowałem za gościnę. Tym sposobem mogłem uczestniczyć we mszy, a nie tylko być obserwatorem. Piękny kościółek, freski na ścianach, za ołtarzem chór dziewcząt pięknie śpiewa, wszystko oczywiście w języku włoskim.
Byłem pod dużym wrażeniem, kiedy ksiądz przekazał znak pokoju wówczas wielu Włochów podeszło do mnie przekazując znak, po przez uściśnięcie dłoni było to bardzo sympatyczne. Proboszcz coś mówił o fotografie przed uroczystością i kiedy się zaczęła procesja zaoferowałem pomoc. Skoczyłem do Junaka aby wyciągnąć aparat z sakwy, ale jak ta ofiara wpadłem na kamienny postument w kształcie kielicha. Był całkiem spory, runął na ziemie, całe szczęście nic się nie stało, jemu oczywiście.
Po uroczystości znów nie chciałem przeszkadzać i stanąłem już dalej z boku, to mnie nie ustrzegło przed porwaniem na biesiadę. Było wszystko, włoska szynka, mortadela, słone bułeczki, pyszna włoska kawa, ciasta i wino. Było ciekawie, smacznie i wesoło kiedy wino rozluźniło języki można było się łatwiej porozumieć.. Na koniec Włosi pokonali mnie nalewką własnej roboty, coś jak nasza cytrynówka., tylko o tak wyborny smaku, że na samo wspomnienie mam ochotę na jeszcze. Była bardzo mocna, dałem się zaskoczyć, mimo, że pierw powąchałem, nie czułem alkoholu, ale wszyscy mieli ubaw kiedy oczy wyszły mi na wierzch. Biesiada, która miała trwać godzinę przeciągnęła się pewnie z mojego powodu, aż do północy, jednak za nim wszyscy goście poszli spać, a ja zostałem sam, na zegarku minęła druga w nocy. Ciesze się, że choć zdjêciami mogłem się odwdzięczyć za to ciepłe przyjęcie.
Tanti auguri Suzzano.
Tanti auguri Guglielmo
Jeszcze raz dziękuję za gościnę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Kultura wypowiedzi nic nie kosztuje, zachęcam każdego do pisania komentarzy. Jeżeli jednak zamierzasz czepiać się błędów ortograficznych, chcesz komuś "dokopać" tylko dla tego, że zupa była za słona lub wściekasz się gdyż ktoś ma odmienne zdanie, a twój zasób słownictwa ogranicza się do przekleństw, to licz się z tym, że komentarz może zostać usunięty.