Rumunia
Kraina
czosnku, osikowych kołków i wampirów.
Nic
podobnego, jedno jest pewne, jest to kraj pełen kontrastów.
Schodzę do
jadalni i pytam gospodynię, ile mam czasu do obiadu? Odpowiada mi, że obiad
jest zaraz, patrzę na zegarek zdziwiony, gdyż wyraźnie słyszałem, że o 18 i
pokazuję pani mój telefon, a ona mi swój na którym jak byk jest osiemnasta.
Gospodyni mówi, że to czas Rumuński, dotarło do mnie, że jestem w innej strefie
czasowej.
Chwilkę
poczekałem i podano wazę z rosołem, co prawda inny jak w domu, ale również smaczny,
kiedy się z nim uporałem, dostałem grillowaną karkówkę, frytki z ziemniaków i
kiszone ogórki. Na stole stała butelka wody mineralnej, szklanka, kieliszek i
coś w karafce.
Powąchałem
to coś i zajechało słabo alkoholem, pomyślałem, że to jakieś cienkie winko, nalałem
do szklanki wychyliłem, przełknąłem i oczy mi stanęły w słup. Odjęło mi mowę, a
chuch pewnie powaliłby konia. Ależ to miało moc. Zapytałem o trunek, w
odpowiedzi usłyszałem, że to palinka. Dacie wiarę? Coś co tak delikatnie się nazywa może powalić
konia. Dobre co?
Potem już
spokojnie pobierałem z kieliszka. Strzeliłem jeszcze ze trzy razy i już miałem dość,
czuje, że język sam szuka drogi i przestaje reagować. Przestałem się odzywać,
odniosłem naczynia, podziękowałem i poszedłem
do pokoju.
Na motel
trafiłem zwyczajnie, stał przy drodze, zajeżdżam, łapię za klamkę, a tu nic,
drugie drzwi, to samo, już zrezygnowany idę do Junaka, słyszę jak otwierają się
drzwi, gdyby nie to, że jest dzień, ładna pogoda i nowoczesny budynek, scena
jak nic przypominał tą z „Młodego Frankensztajna” tylko, że tam był stary
zamek, drzwi otworzył garbaty odźwierny, a tu młoda dziewczyna, która w miarę
władała angielskim. Nie ma wampirów,
przynajmniej na razie.
To był dobry
moment, aby skończyć tego dnia podróż, przejechałem jakieś 250 km, więcej się
nie dało, droga podobna do naszej gminnej III kategorii zimowego odśnieżania.
Po prostu
nie dało się szybciej jechać jak 65 km/h a do tego górskie podjazdy, serpentyny
i ciągnący się nieprzerwanie obszar zabudowany.
Kraj
kontrastów, jedna wioska full wypas, chaty takie, że oko bieleje, styl iście
nie europejski, jedyny w swoim rodzaju, rumuński. Jak już kogoś stać na budowanie
to dom musi być wielki jak stodoła, a nawet większy, kolorowy z mnóstwem daszków,
wykuszy, obowiązkowo wielka brama im większa tym lepiej. Kolorowo, tu nikt na
farbie nie oszczędza, Bramy często z rzeźbionego drewna, lub ze stali
nierdzewnej, wypolerowane i świecące. I tak jak medal ma dwie strony, taki tu
są wioski biedne, zapuszczone, stare domy, bardziej domki, pamiętające jeszcze
początki XX wieku.
Prąd,
wyłączyli ponoć w całej wiosce i czort wie kiedy włączą. Mam nadzieję, że
doczekam za nim pójdę spać, przydało by się naładować kamerę.
HOTEL NA Węgrzech
opuściłem o świcie, klucz zostawiłem w zamku i ruszyłem w stronę Satu Maru. Coś
przewrażliwiony jestem i ubzdurałem sobie, że Junak słabo ciągnie. Jak tylko
przekroczyłem granicę i dojechałem do miasta zacząłem się rozglądać za serwisem
motocyklowym. Nic, no kompletnie nic, zrezygnowany jadę jak mi nawigacja
wskazuje, aż tu nagle mija mnie motocyklista, macham aby stanął, zjechał do
zatoki, witam się i pytam o serwis. Chłopak każe jechać za sobą, dobrze mowi po
angielsku, można się spokojnie dogadać, podjeżdżamy pod sklep motoryzacyjny, tam
krótka rozmowa, i nici. Mój opiekun, zaczyna dzwonić, jeden telefon, drugi, aż
za trzecim połączeniem pozytywna odpowiedź, mamy podjechać do warsztatu, który
specjalizuje się w naprawach i renowacji motocykli. Jedziemy przez całe miasto,
kluczymy po uliczkach, w końcu wyjeżdżamy na rogatki miasta, skręcamy w boczną
uliczkę i po chwili jestem pod warsztatem Sibiu, tak ma na imię właściciel.
Mechanik każe poczekać sam nie chce podjąć, żadnej decyzji, mój wybawca żegna
się ze mną, serdecznie mu dziękuję, robimy pamiątkowe zdjęcie i zostaje sam pośród
nie znających angielskiego Rumunów.
Nie ma to jak
po całym dniu na motocyklu wziąć gorący prysznic.
Na Sibiu nie
musiałem długo czekać, obejrzał z zaciekawieniem Junaka, posłuchał moich obaw i
zaproponował aby zdjął wszystkie graty i zrobił test na drodze.
Co fachowiec
to fachowiec, oczywiście Junak gnał jak dziki, i nic dziwnego, że ma lekką zadyszkę
ze mną i całym majdanem. Obyło się bez rozbierania i sprawdzana zaworów, od
Sibiu dostałem telefon z prośbą, że jak by co to on ma kolegów w całej Rumuni i
jak trzeba to pomogą. Po raz kolejny zadziwia mnie, życzliwość i chęć niesienia
pomocy przez całkiem obcych ludzi. Sibiu
serdecznie pozdrawiam, wiem, że będziesz śledził moją wyprawę.
I tak
pożegnałem Satu Mare i ruszyłem w kierunku Borca. Jutro wąwóz Bicaz. Pozdrawiam
z Rumuni.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Kultura wypowiedzi nic nie kosztuje, zachęcam każdego do pisania komentarzy. Jeżeli jednak zamierzasz czepiać się błędów ortograficznych, chcesz komuś "dokopać" tylko dla tego, że zupa była za słona lub wściekasz się gdyż ktoś ma odmienne zdanie, a twój zasób słownictwa ogranicza się do przekleństw, to licz się z tym, że komentarz może zostać usunięty.