Do wypadu nad ujście Wisły skłonił mnie program w TV na temat naszych fok, które za riwierę obrały sobie wyspę tuż u ujścia królowej polskich rzek. Znów ruszyłem na parking, po Junaka.
Odkręcam kranik, rzucam na niego okiem siadając okrakiem,
wkładam kluczyk do stacyjki, włączam zapłon, kciuk delikatnie muska starter
wprawiając w ruch rozrusznik, kilka obrotów i znów jesteśmy razem. Metalowe
serce wyprodukowane w dalekich Chinach znów posłuszne mym żądaniom ożyło. Po krótkiej chwili prawa dłoń lekko dodaje
gazu, lewą naciskam sprzęgło, nogą wbijam jedynkę, puszczam powoli klamkę
sprzęgła i ruszam przez parking. Ten
ruch Junaka to jak zastrzyk dożylny, wbijam się powoli w krwioobieg miasta
wskakuje na obwodnicę niczym do tętnicy i pruje przed siebie w kierunku
Gdańska. Pierwszy etap to Sobieszewo, tu mała niespodzianka most pontonowy w
remoncie trzeba poczekać na prom. Kolejka na trzy przeprawy, ale my we dwoje
zawsze tyle miejsca znajdziemy, aby nie stać w kolejce. Płyniemy podróż trwa chwilkę
wytaczamy się na drogę i ruszamy przed siebie żwawo, tym razem Mikoszewo. Dojeżdżam
do Wisły zjazd do przeprawy wtaczam się powoli na prom i staję za audi 80.
Wisła niczym gładka niczym lustro, odbija w sobie idealnie wszystko no może
trochę przesadziłem. Po 10 min. Opadają
szlabany kuter pchający obraca się w kierunku przeciwnego brzegu i powoli
płyniemy, prom prawie pusty, idziemy równo przez Wisłę. Kiedy dobijamy do
brzegu żegnam się z obsługą promu krótkim „do zobaczenia” nie przeczuwają
wcale, że za chwilę będę musiał zrewidować plany i powrót wypadnie mi przez
most w Kiezmarku, a powód jest błahy, zapomniałem portfela, a z nim dokumentów
i co ważniejsze kasy! Nie było, czym zapłacić za przeprawę w powrotną stronę, a
prosić się nie mam w zwyczaju. I tak bez kasy na drugim brzegu Wisły odkryłem
po raz kolejny, jak zbawiennym jest fakt, że mój Junak to nie pijak i na pełnym
baku potrafi przejechać ok. 500 km. Wjeżdżając na wiślany wał skręciłem w lewo
w kierunku morza. Ruszyłem brzegiem Wisły w kierunku starej strażnicy Wojsk
Ochrony Pogranicza. Zostawiłem Junaka przy stanicy i dalej ruszyłem pieszo.
Kiedy wyszedłem z lasu i ruszyłem znów brzegiem znalazłem się na odkrytym
terenie, słonko pięknie świeciło i mimo, że to był wrzesień ostro grzało już po
chwili żałowałem, że z domu czapki nie zabrałem. Ciepło, cisza, spokój jak odmienna była wtedy
pogoda do tej, kiedy po bursztyn w październiku jechałem.
Nagle kończy się grobla usypana z kamieni, znak w bity w
ziemię zatrzymał na chwilę. W pierwszy odruchu skręciłem w ścieżkę, która
prowadziła w trzciny, ale po kilku minutach musiałam zawrócić gdyż prowadziła
ona w głąb bagniska. Minąłem znak i czerwoną taśmę poszedłem dalej w kierunku
ujścia. W owym czasie były prowadzone prace umacniające koryto rzeki w tym
miejscu. Bez przeszkód dotarłem na miejsce, o którym myślałem, że można będzie
przy odrobinie szczęścia zobaczyć fokę jak leży na piasku. No i zobaczyłem, wyspa za daleko, fok jak na
lekarstwo za to mew i innego ptactwa zatrzęsienie. Na dodatek stała
zakotwiczona barka, na której był dźwig i strasznie hałasował. Trochę postałem
kilka zdjęć zrobiłem nie dało się rozkoszować tym miejscem i chwilą. Drogę
powrotną już znacie z tą tylko różnicą, że musiałem jechać przez Żuławy w
kierunku mostu na Wiśle w Kiezmarku, a z stamtąd prosto do domu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Kultura wypowiedzi nic nie kosztuje, zachęcam każdego do pisania komentarzy. Jeżeli jednak zamierzasz czepiać się błędów ortograficznych, chcesz komuś "dokopać" tylko dla tego, że zupa była za słona lub wściekasz się gdyż ktoś ma odmienne zdanie, a twój zasób słownictwa ogranicza się do przekleństw, to licz się z tym, że komentarz może zostać usunięty.