środa, 6 lipca 2016

Transalpina

Pisząc ten post siedzę na kempingu pod Etną, skończyłem jednak dopiero w domu. To był piękny poranek, dostałem bonus do wyprawy,  wulkan odsłonił swoje oblicze na dokładnie 26 minut.  Jeszcze wczoraj zaciągnięty chmurami, jakby obrażony na cały świat, dziś  na uwieńczenie wyprawy, odsłonił się w całej okazałości, jestem szczęśliwy, takie małe spełnienie,  to trzeba poczuć, tego nie można opisać.
(Niestety zdjęcia trzeba oglądać od tyłu) Nadrabiam zaległości w pisaniu, wcześniej były takie chwile, że pod wieczór, po całym dniu spędzonym w siodle,  nie miałem siły na pisanie, ledwo starczało na kąpiel i machanie widelcem. Łatwiej przychodziło gadanie do kamery, niż napisanie kilku słów.

 Gdzie to skończyłem poprzednią relację? To jeszcze Rumunia.
Transalpina miała zakończyć rumuński etap wyprawy, tak się jednak nie stało.
Z prostej przyczyny, zbyt wiele razy zatrzymywałem się aby robić zdjęcia i włączać kamerę. Naprawdę ciężko ot tak zwyczajnie wyjechać z tego kraju.
Za nim wjechałem na Transalpinę, znalazłem nocleg z widokiem na ruiny XV wiecznej warowni. Nakręciłem tam jedną z relacji, którą możecie znaleźć na moim kanale na YouTube.

Spotkanie z Costinem zaowocowało, trasą, której prawdopodobnie bym nie wybrał, gdyż była to droga lokalna. Jednak mój Rumuński przyjaciel twierdził, że jest w bardzo dobrym stanie i biegnie przez malownicze tereny.
Zjechałem z głównej w drogę 138 biegnącej z Valea Strâmbă do Odorheiu Secuiesc. Piękna trasa, prowadzi brzegiem wygasłego wulkanu, który jest obecnie eksploatowany, oraz wzdłuż ogromnego jeziora na skraju, którego jest rezerwat przyrody  Sălbatice Ivó. I jak tu szybko poruszać się po Rumunii?

Co chwilę coś sprawia, że chcesz to zatrzymać dla siebie i pokazać światu. Tak trafiłem na  zamek Vlada Pałownika czyli Drakuli. Zamczysko spore, odrobinę upiorne, to nie jest zamek, który przypomina zamki budowane na ziemiach polskich, całkiem spory z dużą wierzą, wiele czasu mu nie poświęciłem, ot kilka zdjęć, przeszedłem przez bramę na dziedziniec, zjadłem lody, całkiem smaczne, kupiłem wodę i dalej w drogę.  Wracając do Transalpiny, trasa piękna od samego początku, najpierw kilkadziesiąt kilometrów prowadzi przez malownicze lasy, wzdłuż górskiej rzeki, rwącej i huczącej. Trzeba uważać na spadające kamienie, byłem świadkiem kiedy to kamienie wielkości piłki do „nogi” wytoczyły się na drogę.
Kierowca, który jechał przede mną gwałtownie zahamował, wyszedł z auta i przeniósł je na pobocze. Cale szczęście, że to nie trafiło we mnie.
Na trasie miałem mały i miły zarazem  epizod, otóż zatrzymałem się na chwilę aby coś zjeść w przydrożnym wozie oferującym małą gastronomię. Zamówiłem cienkie kiełbaski i kawę, kiedy płaciłem  podjechał właściciel, okazało się, że jest on producentem owych wyrobów. Jak zwykle rozmowa zeszła na to skąd przyjechałem, a pan kto? Amerykanin? Germaniec? A kiedy mówię, że jadę z Polski to buzia rozszerza się od ucha do ucha, następuje uścisk dłoni, tym razem padło stwierdzenie.
Polska - Germania Victoria! I ja się cieszę, siadam do stołu, a gospodarz idzie do mnie z małym kubeczkiem , stawia na stole i mówi- za zwycięstwo.
Biorę ów kubeczek do rąk i wącham, już wiem - palinka, uniosłem na znak podziękowania i wychyliłem jednym haustem. Właściciel się ucieszył, zresztą za każdym razem, gdzie kol wiek nie byłem zjadałem wszystko. Ludzi to cieszy kiedy przyjeżdża do nich ktoś z daleka, wszystko zjada, wszystko go cieszy. Zjadłem kiełbaski, które swoją drogą były wyborne, pożegnałem gospodarza   dosiadłem mojego mechanicznego rumaka i ruszyłem  w  dalszą drogę, zdobywać nowe kilometry i szczyt.
Dojazd pod szczyt jest długi, ale piękny, prowadzi przez malownicze zakątki, w pobliżu jezior i zapory.
Ostatni podjazd był niezwykle trudny, trzeba było mocno uważać na zakrętach, które nie dość, że były o 180 stopni to sam zakręt był pod dużym nachyleniem i trzeba było biegi  redukować nawet do pierwszego. Cały podjazd to była jazda na dwójce i jedynce, inaczej się nie dało i nie tylko ja tak robiłem, samochody i inni motocykliści również.
Z Transalpiną to jest tak, podjeżdżasz, stajesz jesteś szczęśliwy, robisz fotki, kręcisz filmy, odpoczywasz i w końcu jedziesz dalej, a tu za zakrętem dostrzegasz nową drogę, która prowadzi jeszcze wyżej,  rura i  lecisz na spotkanie nowego szczytu, a tam zalegający śnieg,  mamy koniec czerwca i temperaturę przekraczająca 30 stopni.  Ten drugi szczyt to taki bonus za zdobycie Transalpiny.

Etna odsłoniła się dla mnie na 23 minuty i znów wskoczyła pod pierzynę z chmur. Zaraz się zbieram tylko skończę i zjem wczorajszą kanapkę z oliwkami i serem. Kawa się skończyła, została tylko herbata i cukier. Całe szczęście, gdyż  picie dla mnie  gorzkiej herbaty na wyprawie to kara.
Zjazd jest o wiele krótszy, obrałem kierunek na  Severin, granicą w tym miejscu jest  Dunaj, na drugą stronę jedziemy przez most, o którym mówił mi Costin.  Za nim tam dojechałem zrobił się wieczór i zacząłem szukać noclegu, co nie okazało się zbyt łatwe.  Miałem jednak fart, zresztą po raz kolejny na tej wyprawie, jak zwykle przez żołądek, zwyczajnie zgłodniałem, przejeżdżając przez wioskę w okolicach Baia de Arama, zobaczyłem skleconą ze sklejki budę z napisem bar i tubylców, którzy siedzieli przy stolikach pod parasolami, popijali piwo i jedli.
No idealne miejsce, tubylcy siedzą i jedzą, więc musi być dobre. Złapałem za klamki i już po chwili siedziałem między rumuńskimi chłopami, zamówiłem coś tam z mięsa oraz kawę i czekałem.
 W trakcie czekania Rumuni zaciekawieni co to za UFO do nich przyleciało, zaczęli się mi przyglądać tak jakbym faktycznie był zielony. A ja zwyczajnie na sobie miałem Buzzera, czy jak kto woli zbroję.
No, nie jestem fanem oliwek, ale te które kupiłem wczoraj w  Catani są wyśmienite.
Wracając do Rumunów, bez przypiekania wziąłem ich na spytki i wszystko mi wyśpiewali, miałem skręcić w prawo i przejechać około 5 km.
Do dziś nie wiem czy to mój krzyżowy ogień pytań czy moja ujmująca gęba, a może widok głodnego cudaka, kazał im podzielić się ze mną ta informacją.
Jedno jest pewne chłopom powinienem postawić dobra wódkę, za ich głosem byłem pierwszy raz na Rumuńskim weselu.
 Powiem wam, że wiele wesel w Polsce widziałem, ale takiego rozmachu, tylu gości i pięknych kobiet to moje gały jeszcze nie widziały. Smaczkiem była orkiestra i wokalistka, ależ ona pięknie śpiewała, orkiestra grała do upadłego praktycznie non stop do białego rana. Tyle o weselu, o ile z ciekawości na początku obserwowałem, to około 21 poczułem się na tyle zmęczony wrażeniami dnia, że poszedłem do pokoju padłem na wyro i zasnąłem. Obudziłem się około północy, niewyspany, zmęczony i zły jak strzyga. Z zewnątrz do pokoju wpadało głośne wycie i  rzępolenie. Wkurzony idę do baru ze wzrokiem nożownika z Marsylii. Pierwszy napotkany Rumun był ojcem Pana Młodego, objął mnie ramieniem, spytał co tu robię, a na wiadomość, że jestem z Polski spytał tylko białe czy czerwone. I tak przy dźwiękach pięknej muzyki, pijąc wino spędziłem czas na Rumuńskim weselu świetnie się bawiąc, do białego rana.


Rano, bez snu spakowałem swoje graty, tak na dobrą sprawę mogłem nie płacić za pokój  i tak w nim nie spałem. Całe szczęście była niedziela, aby uniknąć przypadkowego spotkania z tutejsza władzą w kierunku serbskiej granicy ruszyłem trochę okrężną drogą nr 67D, która prowadziła przez Park Narodowy Domogled – Valea Cernei.
Piękne góry, dobra droga to miejsce może być kolejną trasą, którą motocykliści mogą zaznaczyć na swoich mapach.  Pokonanie tego odcinka zajęło mi ponad 5 godzin, z prostej przyczyny, było pięknie i pusto, ostatnie 50 km jechałem modląc się o stację benzynową, ciągnąłem na rezerwie. Napotkany tubylec w aucie poinformował mnie, że stacja jest 14 km przede mną, Mieli chyba inna miarę lub dystrybutory były ukryte, gdyż , była równo na 50 kilometrze.
Tankowanie, zapłaciłem kartą i ruszyłem wzdłuż Dunaju  na spotkanie Serbii.

Wyprawę napędza AlMot właściciel marki Junak.

Kamerę i aparat na wyprawę udostępnił Salon Sony w Riviera Gdynia

Torby motocyklowe oraz blokadę na tarczę od AGM - Torby i akcesoria motocyklowe

Kamerę sportową S70 wraz z akcesoriami AEE POLSKA 



Kurtkę oraz spodnie na wyprawę udostępniła


















































Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Kultura wypowiedzi nic nie kosztuje, zachęcam każdego do pisania komentarzy. Jeżeli jednak zamierzasz czepiać się błędów ortograficznych, chcesz komuś "dokopać" tylko dla tego, że zupa była za słona lub wściekasz się gdyż ktoś ma odmienne zdanie, a twój zasób słownictwa ogranicza się do przekleństw, to licz się z tym, że komentarz może zostać usunięty.